Sobota rano, ambitnie gotujemy się do wyjścia. O 4.20 wyjazd z domu, o 6 jesteśmy z bratem w Opolu i zabieramy dwie koleżanki. O 10.50 jesteśmy w Białym Dunajcu. Po drodze jeszcze zaliczyliśmy drogowy wypadek, stąd opóźnienie.
Natychmiast wychodzimy w góry, ale pogoda nie zachwyca. Decydujemy się na wyjście ze znajomymi (którzy już byli na miejscu przed naszym przyjazdem) na wyjście na Nosal, bo wszelkie inne wysokogórskie trasy mogą być niebezpieczne na rekonesans. Na Nosalu megaslisko, ale jakoś udaje się wejść. Na tym kończy sie pierwszy dzień.
Dzień drugi to ambitne plany. Najpierw w planach była Świnica, ale rano stwierdzilismy, że lepiej jeszcze nie wychodzić w najwyższe góry i wybraliśmy Szpiglas. Po dojściu do Piątki, gdzie kompletnie nie było nic widać (Piątka w chmurach) decydujemy się na jeszcze bardziej lajtowe przejście - Świstówka (1763m n.p.m.). Trasa niby łatwa, ale w chmurach i dużej wilgoci momentami niebezpieczna. A i tak udało się ją zrobić w 6 godzin.
Dzień następny to ambitne podejście na Szpiglas. Tym razem miało być udane, bo podobno do trzech razy sztuka (raz już nie udało mi się tam wejść dwa lata temu). Dochodzimy do Piątki, a tam leje... Śniadanie w Piątce, jest godzina 9. Podejmujemy męską decyzję, że jednak idziemy na ten Szpiglas. Do momentu, gdy szlak żółty odchodzi od niebieskiego w Piątce jesteśmy już przemoczeni, ale wszyscy są dobrej myśli. Okazało się, że decyzja o kontynuowaniu wycieczki była bardzo trafna. Z chwilą dojścia do łańcuchów przestało padać, choć widoczność ograniczona była do około 5 metrów - bujaliśmy w obłokach. Wejście na przełęcz i natychmiast na szczyt. Powietrze lekko się przerzedziło, tak, że widać było Cubrynę i Mięgusze. Zejście do Dolinki za Mnichem przyszpieszone przez skrót żlebem (za który powinniśmy dostać mandat od TOPRU) i dojście do czerwonego szlaku na Wrota Chałubińskiego. Krótka przerwa na drugie śniadanie i ciśniemy do góry. Jak dla mnie podejście niekoniecznie łatwe. O ile jeszcze wejście dało radę, o tyle przy zejściu się sporo nagimnastykowałem, bo spowalniały mnie osypujące się spod stóp kamienie, lecące na głowy turystów wchodzących do góry. Na Wrotach sakramencko wiało, dlatego posiedzielismy tylko chwilę. O 14.30 jesteśmy w Moku, a o 15.45 już w Palenicy.
Dzień następny, to przyglądanie się padającemu deszczu. Nasza irytacja sięgnęła zenitu i stwierdziliśmy, że nie będziemy czekać na poprawę pogody, zwłaszcza, że prognozy nie były obiecujące i dziś rano wróciliśmy.
http://picasaweb.google.pl/Fenomen33/BiaYDunajec2007