O mędrcy uczeni w piśmie i znawcy wszelkiej wiedzy i Ty, Lechu.
Pozwólcie, że wpierw krótko Lechowi - Twoje porównanie do tego wypadku w szkole po prostu mnie śmieszy. Dlaczego? Bo do szkoły każdy ojciec musi posłać swe dziecko a ekstremalną wspinaczkę uprawia zaledwie jakiś nędzny promil populacji. Jak to do Ciebie nie trafia to iść kraść na biedną ulicę, odniesiesz równe sukcesy w przekonywaniu do Twych racji.
A teraz co do tematu:
- Klimek Bachleda nie wykonał wyraźnego polecenia Naczelnika Zaruskiego. A mimo to przeszedł do historii i jest chyba najbardziej wyrazistą ikoną polskiego ratownictwa.
- Stanisława Grońskiego rozmaite wybitne tuzy taternicze przez lata sekowały, że zostawił Birkenmajera,
- Wawrzyniec Żuławski wytrwale molestował francuską żandarmerię górską o posłanie patrolu na poszukiwanie Grońskiego i dwóch młodych Jugosławian mimo, że po tylu dniach było rzeczą niemożliwą aby w tamtych warunkach pogodowych ktoś mógł ocaleć. Francuzu dali się ubłagać i Żuławski zginął a Biel się ledwie wykaraskał.
- Służby ratownicze w Grindelwaldzie położyły krzyżyk na Longhim i Cortim a mimo to zbiorowa samorzutna akcja ludzi dobrej woli (z udziałem Polaków) uratowała jednego z nich. Na drugiego zabrakło już jej sił i możliwości.
Zgoda, Lechu, powiesz, że był cień nadziei a na Szpiglasowej leżały już tylko zwłoki. No to pozwól, że zadam Ci pytanie drastyczne - to Ty, Lech Rugała leżysz tam na Szpiglasowej zimny i martwy a Twoja rodzina błaga w TOPR o zniesienie Twoich zwłok aby wyprawić im godny pogrzeb. Czy miło byłoby jej gdyby pan naczelnik powiedział - poczekamy do wiosny, jemu już nic nie pomoże. Po wypadku na Rysach nurkowie też próbowali schodzić do Stawu w poszukiwaniu zwłok. Nie udało się, były w Tychach dwa pogrzeby a nie jeden, sporo łez polało się więcej.
No i pozwólcie, że zacytuję Jakuba Radlińskiego (do niedawna cenionego autora z "NPM") z forum 321:
Cytuj:
Ja myślę, że generalnie problem powstał z tego powodu, że ratownicy są najczęściej pokazywani jako "Rycerze Błękitnego Krzyża" i takie mamy ogólnie do nich podejście. To powoduje, że niejako wewnętrznie mamy sprzeciw przeciwko wypowiedziom, zdarzeniom czy choćby tylko insynuacjom (tu akurat słusznie), które pokazują, że może być inaczej. Niedługo po wypadku, gdy powoływano komisje, ekspertów przez grupy dyskusyjne przetoczyła się fala krytyki, że po co komisje, że to siła wyższa itp itd. Tymczasem wypadki w ratownictwie górskim to rzecz w miarę normalna - po prostu się zdarzają i zawsze się będą zdarzać. Nie tylko u nas ale i na świecie - amerykanie mieli sezon w którym wręcz hurtowo rozbijali helikoptery, słoweńcy kiedyś podczas ćwiczeń wykończyli kilka osób, austriacy zahaczyli lekarzem z poszkodowanym o druty wysokiego napięcia. Po każdym z takich przypadków było prowadzone dochodzenie, a wyniki najczęściej były prezentowane na kongresach IKAR. Należy jeszcze zwrócić uwagę, że bywają sytuacje trudne do oceny. Sam brałem udział w komisjach powypadkowych i o ile w jednej sprawa była ewidentna to w drugiej do dziś mam pewne wątpliwości. Ta sprawa której dotyczy ten wątek zapewne też do takich należy i trudno się dziwić, że punkty widzenia mogą być różne. Zwłaszcza ojca.