Na kolejne cztery dni byliśmy zmuszeni zwiać na Wyżynę Łódzką ponieważ Cure’czka musiała się w pracy odmeldować i w zasadzie nic wielkiego by się nie przydarzyło, gdyby nie wizyta Jacka, który przywiózł ze sobą prezent od niego i Agi i MUSZĘ się pochwalić: dostałem śliczniutkiego wypasionego i obsypanego nagrodami Deutera!!!!!
Jeszcze raz Wam dziękuję
W czwartek w nocy hop do fury i w piątek rano wyszliśmy na szlak. W planach mieliśmy dojść na Przełęcz Okraj Tabaczną Ścieżką po czym granią do Skalnego Stołu i w dół żółtym do Karpacza.
Po drodze ze względu na niepewność mojego kolana i ogólną leniwość plany ewoluowały.
W efekcie doszliśmy na Przełęcz tak jak myśleliśmy, ale tu smyk na Czeską stronę, pod Jelenkę i znanym sprzed tygodnia czarnym szlakiem do domq

.
A, jeszcze wcześniej, jedziemy sobie, jesteśmy w Kowarach, a tu patrzę qna – coś tak jakby mi mignął zaśnieżony samochód!!! Cure’czka mi nie uwierzyła, ja postanowiłem się przebadać na mózg i tyle – później okazało się, że mogły to nie być omamy…
Gdy jechaliśmy pogoda była na zmianę „gówniana w stopniu HZG” i „no, może się rozpogodzi”. Ustaliliśmy, że nas to nie interesuje i choćby skały srały ostatnie dwa dni urlopu wykorzystamy na maxa w górach czy to deszcz, wiatr, śnieg czy grad – było wszystko
Wyszliśmy więc sobie na szlak koło Kruczych Skał, i zanim doszliśmy od zielonego szlaku – czyli Tabacznej Ścieżki dostałem czymś w mazak, a potem w daszek od czapki – zaczął napitalać grad i to całkiem słuszny:
W kwestii lodowych kulek, którymi nas obsypało przypomniał mi się fragment z Sapkowskiego jak Jaskier z Geraltem „polowali” na Diabła:
Cytuj:
- Żarty!!! - ryknął donośnie koźloróg i podskoczył. -Żarty, beee, beeee! Nowi żartownisie przyszli, co? Przynieśli kulki żelazne? Ja wam dam kulki żelazne, łajdako-wie wy, uk, uk, uk! Żartów się wam zachciało, beeee? Macie żarty! Macie wasze kulki! Macie!
Stwór podskoczył i machnął gwałtownie ręką. Jaskier zawył i usiadł na ścieżce, trzymając się za czoło. Stwór zabeczał, zamachnął się ponownie. Koło ucha Geralta coś świsnęło.
- Macie wasze kulki! Beeee!
Calowej średnicy żelazna kulka rąbnęła wiedźmina w ramię, następna trafiła Jaskra w kolano. Poeta zaklął szpetnie i rzucił się do ucieczki. Geralt nie czekając skoczył za nim, a kulki świszczały mu nad głową.
- Uk! Uk! Beeee! - wrzasnął koźloróg, podskakując. -Ja wam dam kulki! Żartownisie zasrani!
Pogoda ogólnie rzecz biorąc składała się z chmur, pomiędzy którymi były prześwity słońca i błękitu. My mieliśmy swoją chmurkę, która leciała dokładnie za nami i pilnowała, żebyśmy gdzieś przypadkiem nie wleźli na słoneczko. A momentami słoneczko było oddkoła, choć cure’czka twierdziła, że to nie możliwe, lecz ja to przecież widziałem.
W górze oprócz chmurki widzieliśmy oszronione , a wyżej ośnieżone drzewka i szczerze mówiąc chętnie już byśmy podmienili błoto pod nogami na jakieś białe i zimne.
W miejscu, gdzie krzyżowały się szlaki zielony (którym szliśmy) z żółtym udawaliśmy, że pójdziemy żółtym, dzięki czemu udało się na chwilę zmylić ogon i wyskoczyć na kilka chwil na słońce.
Nie trwało to długo, poszliśmy więc dalej, szlak zmienił swój charakter i nie szliśmy już tak jak przed chwilą wygodną drogą, a wąską ścieżką którą po chwili pokrył śnieg
I tak szliśmy, szliśmy, a wkoło robiło się coraz bielej no i zimniej. Wiatru prawie nie było, więc wędrówka była very przyjemna.
Tuż przed zejściem do przejścia granicznego napotkaliśmy nasz szlak, który poginał ostro pod górę w stronę Skalnego Stołu. Eeeeee…. Taki on jakiś pod górę…… A że środki przeciwbólowe po woli przestawały działać i kolano było wyraźnie wk…one na moje pomysły postanowiliśmy przejść jeszcze kilka metrów do czerwonego szlaku, zrobiliśmy smyk przez zieloną do Czech i udawaliśmy, że przeszliśmy przejściem granicznym na przełęczy okraj.
Szliśmy drogą w stronę Jelenki zastanawiając się, co zrobiłyby służby granicznezłapawszy nas na próbie nielegalnego powrotu do Polski
Żaden jednak mundurowy nas nie zaczepił – w zasadzie to nikt nas nie zaczepił bo nikoguśko tam nigdzie nie było. Dzięki temu, że przeleźliśmy na Czeską stronę uwolniliśmy się od chmury – pewnie nie miała papierów i się spękała – i nawet jej nie widzieliśmy. A ona tymczasem strasznie się wk….a i czekała na nas na granicy przy letnim przejściu granicznym koło Jelenki.
Weszliśmy pod wiatę, która pewnie latem służy służbom granicznym za schronienie, walnęliśmy herbatki, przegryźliśmy Snickersa – a tu wk…ona chmura już nas wypatrzyła i dawaj w naszą stronę.
Podeszła do nas para, elegancka para po 50-tce, w płaszczykach, pani w berecie podpierająca się parasolem, pan – kurteczka, czapka z daszkiem, szalik, oboje w zwykłych zimowych butach i pytają się nas którędy mają iść do Karpacza. Wylazłem z wiaty pokazałem gdzie mają iść i wtedy chmurko nas zobaczyło.
Najpierw nawrzeszczało – dwa grzmoty (ale o sooooo… chodzi? Zima jest? Jest. Co to więc za grzmoty?????). Później chmura zgasiła światło, włączyła dmuchawę na maxa, i sypnęła zamiecią śnieżną. Od przejścia koło nas miłych państwa minęły może 2 minuty i świat wyglądał następująco:
No, na dziś koniec ze zdjęciami…
Schowałem aparat, pod czapeczki z daszkiem czapeczki na uszy, polary z plecaków i na siebie, okulary na oczy, pozaciągać kaptury i kołnierze, rękawiczki zmienić na zimowe, alleluja i do przodu
Śnieżyca ładowała centralnie od przodu, śnieg topił się nam na twarzach i spływał niżej

fajnie
Po 15 minutach obniżyliśmy się na tyle, że można było troszkę się rozebrać a z zawieruchy pozostał tylko lekki śnieżek, po 20 minutach przyszła następna chmura i następna zawieja lecz my już byliśmy dużo poniżej przełęczy, więc był to zwykły lajcik.
Ostatni sudecki (a w dodatku prawdziwie zimowy) dzień nastąpi wkrótce
