Zapomniałem że nie dokończyłem przydługiej (przygłupiej) relacji sprzed dwóch lat... A że ostatni dzień jest gotowy, to go też wklejam:
Kolejnego dnia dane nam było przekonać się, jak wygląda „zima po Karkonosku”.
Plany były ambitne czyli:
Z Karpacza przez Łomnickie Rozdroże Drogą Bronka Czecha na Polanę i z niej zielonym szlakiem koło Wielkiego Stawu na Grań do czerwonego. Którym w prawo do Przełęczy Karkonoskiej. Powrót Ścieżką nad Reglami do Pielgrzymów i kółeczko planowaliśmy zamknąć na Polanie. Z niej dowolną drogą do Karpacza…. Takie były plany…
Gdy tylko weszliśmy do lasu zapanowały piękne okoliczności przyrody, które polegały na tym, że wszędzie leżały od wczorajszego dnia poduchy śniegu… takie raczej „poduszki”, albo i „poduszeczki” go śniegu leżało zaledwie kilka centymetrów.
Był też ślimak:
Było ślicznie, minęliśmy porozrzucane zabawki jakiś panów budowlańców…
… i podążyliśmy ładną ścieżką w stronę Polany.
Po bokach przygnębiający widok:
Polana ta o ile dobrze sobie przypominam została wyprodukowana ogniem i mieczem. No może nie do końca mieczem – ale ogniem jak najbardziej. W dawnych czasach obwiem siedzieli tu na swoich rzyciach smolarze (tacy jakich jeszcze można spotkać w Bieszczadach) i ni mniej ni więcej wypalali węgiel. Czyli ścinali drzewa i puszczali je z dymem a wycinając drzewa przyczynili Się do powstania wspomnianej polany… Polana jest duuuża… Jaka duża???? Nie mam pojęcia, ponieważ nigdy nie udało mi się jej zobaczyć w całości. Równocześnie mogłem zobaczyć polanę w promieniu ok. 10 m – taka mgła była.
Śniegu na polanie było już tak jakoś z 10 – 15 centymetrów, wspomniana mgła rozgościła się na dobre, temperatura to tak gdzieś kole zera była, więc można powiedzieć, że pogoda wymarzona na wycieczkę w góry – po prostu żyleta. Gdzie niby miał odchodzić ten szlak na grań????? Niemalże poomacku znaleźliśmy coś co mogło ścieżką – oczywiście nikt tego dnia nie raczył iść przed nami i przetrzeć nam szlak…
Po kilku minutach wypatrzyliśmy na pniu drzewa szlak , obecny był również strumyk, który okazał się ścieżką – fajowo. Zaczął prószyć śnieg – więc już nic nam do szczęścia nie było potrzeba.
Śnieg z każdą chwilą sypał coraz lepiej, więc na wysokości kosodrzewiny musieliśmy przecierać szlak w śniegu do połowy łydek idąc (a właściwie ślizgając się) po dnie kamienistego strumyczka. Do tego wszystkiego zaczęło wiać. Mgła stopniowo ustępowała miejsca coraz gęściej sypiącemu śniegowi. Na mapie widzieliśmy, że będziemy podchodzili na samą grań trawersując ścianę kotła wielkiego stawu, która o ile sobie przypominałem była dość stroma. Zastanawiałem się więc co się dzieje po lewej stronie. Widoki pewnie były niezłe, ale czułbym się bardziej komfortowo mogąc dziurę obejrzeć, a nie wyobrażać ją sobie.
Pamiętam tylko tyle:
Nie mam pojęcia czy szliśmy w ogóle szlakiem, czy nie…
Nawet nie wiedzieliśmy gdy minęliśmy kocioł i znaleźliśmy się na grani. Grań poznaliśmy po zaspach, i zmianie kierunku padającego śniegu. Śnieg zaczął padać poziomo… Oczywiście z zachodu, czyli „w twarz”…
Doszliśmy do Słonecznika – popas. Cholera, wiecie jak ciężko jest wyjarać fajkę w zamieci śnieżnej????? Daliśmy radę. Po chwili dotarli do nas żywi ludzie, którzy szli od Śląskiego Domu granią i wyglądali dużo gorzej niż my, a my – wyglądaliśmy jak bałwany.
A słonecznik… jakże inny niż kilka dni temu…
Poszliśmy dalej granią i tu już w zasadzie nastąpił całkowity zanik widoczności. Bez okularów nie było szansy śnieg tak ładował po oczach, a wiatr był tak silny, że oczy musiały być zabezpieczone. W okularach – w ciągu sekundy okulary pokrywały się warstwą śniegu. Wiatr wiał w twarz, lub z prawej. Przesuwaliśmy się od tyczki do tyczki, od tyczki do … qr.va nie ma tyczki… nie ma, nie ma… jest…
.!!! Nic nie widać!!! Jeśli byśmy poszli w odwrotną stronę to wiałoby w plecy, może zawrócić i iść do Śląskiego Domu???? Ale zeszliśmy już tak nisko, że jak pomyśleliśmy, że mielibyśmy teraz zapieprzać pod górę, to nam się cofało. W dodatku żadne z nas nie było wcześniej w Odrodzeniu i nie wiedzieliśmy, jak ma być usytuowany budynek względem ścieżki… Budynek to jedyne co mamy szansę zobaczyć… Gówno, nie zobaczyliśmy. Wyczuliśmy – mieliśmy farta, że akurat przez chwilę zawiało od północy i poczuliśmy zapach dymu. Staliśmy 10 – 20 metrów od tego betonowego kolosa i ni chuchu go nie widzieliśmy… staliśmy chyba z minutę bo baliśmy się ruszyć z miejsca w którym czuliśmy dym i dopiero gdy znów wiatr zmieniał kierunek zobaczyliśmy je… Na tym nasza wędrówka się zakończyła. Nie myśleliśmy nawet o ścieżce pod reglami – nie mielibyśmy najmniejszej szansy go w ogóle znaleźć, a jeśli mieliśmy problem z poruszaniem się autostradą oznaczoną tykami, to każdy inny szlak był samobójstwem.
Na dół zjechaliśmy jeepem – poomacku… po drodze wyciągaliśmy conieco z rowu…
Tego dnia naprawdę dostaliśmy po pi…
