Planowalismy na weekend 14-16 grudnia mały tatrzański wypadzik na przywitanie zimowego sezonu. W planach była dolina Pięciu Stawów Spiskich i nocleg w Terince. Miałem nadzieję na jakieś fajnie zimowe zdjęcia z tamtego rejonu, morza chmur itp. Niestety pogoda nam nieco pokrzyzowała plany
Wyjechaliśmy w piątek rano z Warszawy. W okolicach Wadowic z nieba zaczął lecieć mokry śnieg. I z każdą chwilą było go coraz więcej. Wszyscy zwolnili do 30 km/h, momentami trafiły się dłuższe postoje spowodowane ciężarówkami które nie mogły podjechać pod górę, samochodami w rowach itp. Nasz samochodzik też parę razy "zatańczył" mimo minimalnej prędkości. W końcu dowlekliśmy się do zakopianki i tam już było nieco lepiej. W tych warunkach darowaliśmy sobię drogę przez Czarny Dunajec, tylko grzecznie pojechalismy zakopianką. Dojechaliśmy do Zakopca bez dalszych przygód, ale na miejscu okazało się że nie da rady podjechać ostatnie 200 m pod dom naszych gospodarzy. Skapitulowałem więc i zamontowałem łańcuchy na koła. Z podjechaniem nie było teraz problemów, ale prawie sobie poodmrażałem plauchy, w ogóle straciłem w nich czucie. W Zakopcu zima w pełni, mróz -10, sypie nowy snieg, mgła, w górach lawinowa III z tendencją do IV. Podjęlismy zdrową demokratyczną decyzję o odpuszczeniu sobie wyjazdu na Słowację. Problemy by były z samym dojechaniem do Smokowca, nie mówiąc już o dojściu do Terinki.
Jako że droga się nieco przedłużyła czasowo, do zmroku pozostało nam ok 2 godzin. Poszliśmy więc w jedynie sensowne miejsce dostepne w tym czasie - Przysłop Miętusi przez Dolinę Małej Łąki. Puch można mierzyć na metry albo na tony. Szlak w dolinie przetarty, ale głównie przez narciarzy, tak więc i tak brnęliśmy w puchu po kolana. Przy rozstaju szlaków odblilśmy tak jak prowadzą niebieskie znaki wprost na Przysłop. Dalej było już nieprzetarte. Po kilkuset metrach w tym cholernym lesie zgubiliśmy znakowanie. Nie przejęlismy się, wiedząc że jak byśmy nie szli pod górę to w końcu dojdziemy na ten Przysłop albo do Ścieżki nad Reglami. No i w końcu natrafiliśmy na czarne znaki Ścieżki nad Reglami i przedeptany szlak. W kilka minut znaleźlismy się na Przysłopie. Ciemno, zimno i ponuro - tak można najkrócej określić warunki. Nie marudziliśmy już dłużej, bo za kilka minut miało się zrobić już całkiem ciemno. Zejście do Miętusiej w sniegu powyżej kolan, na jej dnie jednak było go nieco mniej. Do Kościeliskiej dotarlismy już całkiem po ciemku, oczywiście ani żywego ducha nie spotkalismy na całej trasie. Dalej już łatwo, bo tylko 4 km szosą z migającymi czołowkami na głowach. Wycieczka nie napawała jednak optymizmem. Raczej w tych warunkach wyłażenie ponad górną granicę lasu jest trudne i możliwe tylko na przetartych szlakach.
W sobotę rano snieg padał jakby słabiej, postanowiliśmy więc pójśc na Halę Gąsienicową przez Boczań, jakby było znośnie to może na Kasprowy stokami narciarskimi. Okazało się że tego dnia miał być pierwszy kurs nowej kolejki, obawialismy się więc tłumu narciarzy. Szlak jak przystało na jego popularność był przyzwoicie przetarty. Powyzej granicy lasu zaczęła się gęsta mgła. Zrobiło się ślisko, założyliśmy więc raki. Kijki przestały pełnić właściwie swoją funkcję - szło się w "tunelu" wydeptanym w śniegu, który sięgał nierzadko powyżej pasa. Kijek ustawiony na 1,20 m wchodził w snieg aż po rekojeść. Mgła taka że nie było widac gdzie niebo a gdzie ziemia, na szczęscie co i rusz ukazywał się jakiś krzaczek i wzrok miał się na czym oprzeć. Martwiłem się że przy tej ilości świeżego, niestabilnego i przewianego z grani Skupniowego Upłazu sniegu nasz marsz jest dośc ryzykowny. Ale wyjście na samą grań oznaczałoby torowanie w tym cholernym puchu do pasa, tak więc pozostaliśmy przy wydeptanym "korytarzu". Wreszcie doszliśmy do trawersu nad dolina Jaworzynki i po chwili stalismy na Przełęczy między Kopami. Akurat w tym samym momencie dotarło tu dwóch ski-turowców i jeden "klasyczny" turysta żółtym szlakiem. Skiturowcy szybko poszli dalej, my chwilę odpoczeliśmy, pogadaliśmy z "klasycznym" turystą i razem z nim ruszyliśmy do Murowańca. Dalej szlak był mniej zasnieżony - raptem tylko do kolan, dotarlismy więc szybko na Halę Gąsienicową. Gór oczywiście nie widać, wszystko we mgle. W Murowańcu dosłownie kilka osób, narciarzy też jakoś nie widać. Zaczął sypac śnieg. Postanowiliśmy podejść do Czarnego Stawu i potem zejść Dolina Suchej Wody do Brzezin. Doszliśmy jednak tylko do mniej więcej miejsca gdzie jest pomnik Karłowicza. Dalej szlak był bardzo słabo przetarty, na zboczach Małego Kościelca leżały ogromne poduchy sniegu, który był non-stop podrywany przez wiatr. Wyglądało to źle, na tyle źle, że stwierdziliśmy że nie chcemy aby obok pomnika Karłowicza stanął inny, który by upamiętniał nas... Dwóch innych turystów, którzy szli przed nami też widać to się nie spodobało, bo zeszli niżej i torowali nowy szlak dołem. Jednakże to ich w żadnym stopniu nie zabezpieczało przed ewentualną lawiną która mogłaby zejść z góry samoistnie. Poza tym byli od nas jakieś 150 m, pójście za nimi oznaczało torowanie aż do Czarnego Stawu, a jak obliczyliśmy zajęłoby to tyle, że o zmroku akurat doszlibyśmy z powrotem do Murowańca, więc odpuściliśmy sobie i wrócilismy do schroniska. Dalej w gęsto sypiącym śniegu ruszyliśmy w dół Doliną Suchej Wody. Stwierdziliśmy że jesli szlak z Psiej Trawki do Cyrhli będzie przetarty to sobie nim pójdziemy. Okazało się jednak że szlak był nieprzetarty do tego stopnia że... w ogóle nie wiemy kiedy minęliśmy Psią Trawkę

. Wyszliśmy więc na bialutką szosę w Brzezinach i "z buta" ruszyliśmy do Zakopca, bo stwierdziliśmy że czekanie na busa to loteria, biorąc pod uwagę warunki i znikomą ilośc ludzi w górach. No i doszliśmy do Zakopca, moja Żona już mnie przeklinała

Tam na szczęscie złapalismy busa na Krzeptówki
W niedzielę rano okazało się że Żona jest chora, boli ją gardło i nie chcę się dobić. Poszedłem więc sam. Najpierw, jeszcze przed świtem poszedłem piechotką do Kir, potem puściutką doliną Kościeliską (zaglądając po drodze do Wąwozu Kraków) do schroniska na Hali Ornak. Tam nawet nie wstąpiłem (bo i po co?) tylko ruszyłem na przetarty na szczęscie szlak na Przełęcz Iwaniacką. Nie lubię tego szlaku, ani w lecie ani w zimie - jest długi, męczący i nudny. Nie inaczej było teraz. Podchodziłem w rakach, bo mimo wydeptania było dośc ślisko i irytowało mnie to że z każdym krokiem w górę zjeżdżam kawałek w dół. W rakach problem zniknął jak ręką odjął

Na przełęczy było puściutko. Wydeptane ślady prowadziły wyżej na grzbiet Ornaku i o dziwo na Kominiarski Wierch. Myślałem czy może nie podejść na Ornak, bo nawet momentami grzbiet gdzieś tam ukazywał się w górze między chmurami i była szansa że wyjdę ponad nie. Ale w końcu darowałem sobie, bo miałem w planach powrót do Kościeliskiej Ścieżką nad Reglami i bałem się że czasowo się nie wyrobię przed zmrokiem. Na zejściu zdjąłem raki - w dół o wiele przyjemniej i szybciej się zjeżdża na butach

. Spotkałem pierwszych turystów, raptem całe 2 pary

. Ciekawa sprawa, na Iwaniackiej stoi tabliczka z tajemniczym napisem "Dol. Chochołowska 2.30 h". Ja schodziłem w zimowych warunkach 45 minut..., w 2.30 to bym zdążył do Witowa dojść, więc ciekawe skąd się taka informacja na tej tabliczce wzięła. Po paru minutach marszu Chochołowską dotarłem do Ścieżki nad Reglami. Na szczęscie też była przetarta. Ruszyłem więc raźno pod górę. Wkrótce wyszedłem na ładną widokowo (jak mniemam, bo niezbyt wiele zobaczyłem) polanę Jamy. Dalej było już gorzej - długie i monotonne podejście w lesie na Przełecz Kominiarską. Byłem już mocno zmęczony i głodny, ale nie chciałem się zatrzymywać zanim do niej nie dojdę. Wreszcie minąłem całkowicie zalesioną przełęcz i szlak zaczał schodzić w dół. Darowałem sobie więc jedzenie, w końcu w dół się odpoczywa i nie trzeba aż tyle energii

Śnieg miejscami jeszcze głębszy niż na Boczniu, bo sięgał do ramion

Po jakiejś pół godzinie dotarłem na skraj rozległej polany w Dolinie Lejowej. Tu wreszcie przegryzłem parę kostek czekolady i chwilkę odsapnąłem. Wg. mapy miało być jeszcze minimalne podejście na Przysłop Kominiarski, a potem już tylko w dół do Kościeliskiej. No i tak rzeczywiście było. Przysłop Kominiarski podobał mi się - taka polano-przełecz, jak Przysłop Miętusi albo Jamy. Potem rzeczywiście już tylko w dół i po krótkim czasie stanąłem na drodze w Kościeliskiej, zamykając pętlę wokół masywu Kominiarskiego Wierchu. No i dalej piechotką do Kir i z Kir również piechotką na Krzeptówki. Ufff... kawałek przeszedłem tego dnia nie powiem. Ale byłem zadowolony bo nie spotkałem praktycznie nikogo, nie musiałem torować a pogoda była lepsza niż w dniach poprzednich (czyt. nie padał śnieg, bo mgła była nadal)
Tak więc ten wyjazd był tak sobie udany jeśli chodzi o widoki i "wysokogórskość" wycieczek. No cóż, Terinka poczeka na lepsze warunki, bo w tych podejście do niej mogłoby być ciężkie i ryzykowne. A najbardziej mnie to denerwuje że już we wtorek widzę w kamerkach internetowych że jest piękna pogoda i góry wspaniale widać. Grrrr.....
Zdjęcia wkrótce powrzucam