Golanmac pod koniec wyprawy powiedział tak:
- motyla noga ja już się boję co będzie następne. Łomnica południową ścianą???!!
Po lekkich perturbacjach w brygadzie uderzajacej znalazło się czterech śmiałków, a każdy z nich miał czyste serce. I chociaż każdy wysportowany i silny, to jednak miałem przeczucie, że będą niezłe jatki.
W Nowej Leśnej zaczyna się przygoda, którą każdy z nas zapamięta do końca życia. Rohu wyciąga pradawna mapę i wszyscy oglądamy ją z wielką uwagą. Nagle Rohu rzuca mapę na ziemię, pada na kolana, rozkłada ręce, podnosi głowe do góry i zaczyna wykrzykiwać:
- Ai! laurië lantar lassi súrinen, yéni únótimë ve rámar aldaron!
Po czy,m rzuca kamieniem na mapę.
- Tutaj pójdziemy!
Patrzymy na mapę z przerażeniem. "On chyba żartuje" tak pomyślałem i patrząc na resztę doszedłem do wniosku, że chyba nie byłem odkrywczy. "Pogięło go? Bogowie go wyciulali i tyle."
Miejsce, które pokazał nam Rohu, była to sławna Czerwnona Ławka, którą w lecie ludzie podążają nad przepaścia, gdzie tylko jeden moment nieuwagi zaważa nad twoim życiem i śmiercią, a osoby widzące swoich spadających bliskich już nigdy nie dochodzą do siebie.
Rohu jednak nigdy nas nie zawiódł więc jednak zebraliśmy sie i wkroczyliśmy w straszny las, gdzie porykiwały złowieszczo zwierzęta, trole i inne dziwaczne stwory, których nazwy nie jestem napisać na pecetowskiej klawiaturze. Idziemy bardzo szybko, chociaz jest potwornie zimno, tak ,ze powieki przymarzaja jedna do drugiej.
- Ale zimno! - mówi Golanmac.
- JGB!- dodaję.
Idziemy przez ogromną dolinę. Z jednej strony ściana na tysiąc metrów wysokości z drugiej też. Wszyscy się czujemy przytłoczenie ale widzimy już wielką ścianę a na niej chatę starego pustelnika Teryego. Trzeba podejść stromym zboczem, gdzie nie jedno życie zostało stracone w czeluść posępnej Doliny Małej Zimnej Wody.
Widzę jak jedna osoba z tyłu poslizgnęła się i z rękami wyciągniętymi do przodu w akcie desperacji i przerażającym płaczem straciła sie w otchłani. Czuję jak strach oblewa mnie potem.
Wychodząc na górę wszyscy rzucamy się na ziemię i całujemy ją z wdzięcznoiści, że udało nam sie tu dotrzeć (tylko po co?).
Odziwo w chacie jest pełno gości. Same trole, kilku nawet z Węgier. Jeden prawdopodoobnie zajumał Maćkowi okulary. Nie chcieliśmy rozmawiać z Terym, nie tylko dlatego, że nie mieliśmy ochoty na głupie zagadki w stylu: "Brat brata, siostry..." ale głownie dlatego, że już prawie od stu lat nie żył. W chacie lekki posiłek i przygotowania przed ostatecznym podejściem, no i oczywiście modlitwa:
An sí Tintallë Varda Oiolossëo
ve fanyar máryat Elentári ortanë
ar ilyë tier undulávë lumbulë
ar sindanóriello caita mornië
i falmalinnar imbë met,
ar hísië untúpa Calaciryo míri oialë.
Sí vanwa ná, Rómello vanwa, Valimar!
Namárië! Nai hiruvalyë Valimar!
Nai elyë hiruva! Namárië!
Od chaty odziwo idziemy po sladach jednej osoby ale i tak zapadamy sie po pas. Toruje oczywiście Luka, walcząc szaleńczo ze śniegiem z całych sił.
-Nie no jak tak będziemy szli to nie dojdziemy tam nawet za miesiąc - powiedział Golanmac.
- E tam dobrze będzie. JGB! - wtrąciłem.
Przechodząc przez zaspy, pola śnieżne i skacząc z nawisów musimy się chronic także przed nieustającym witrem biczującym nasze twarze śniegiem.
- Ale jest zimno - jak zwykle Golanmac.
- Super, nie? - dodaję.
Nagle wiatr cichnie i naszym oczom ukazuje sie starzec z laską podążający na naszą przełęcz. Idziemy więc szybko w jego stronę. Tym razem ja idę pierwszy (jeszcze reszta sie rozmyśli). Doganiam starca i po krótkiej rozmowie oferuje mu, że pójdę pierwszy i przetrę szlak. Tak robię. Torowanie w śniegu po pas przy siedemdziesięciostopniowym nachyleniu stoku jest katorgą ale nie mogło przecież to byc takie proste. Legendy nie kłamią. Czerwona Ławka nie podda się tak łatwo. Widząc przepaśc pod samą przełeczą wiedziałem, że będę musiał wyjść na skały po lewej stronie. Tylko gdzie? Nagle widzę wąską śieżkę, więc wbijam czekan w szczelinę skalną i podciągam się na nim. Reszta kompanoów, razem ze starcem, robią to samo. Luka pomaga mu się wspiąć, podsadzając go, bo starzec nie ma sprzetu, tylko stara laskę z debowego drewna, używaną tutaj jak kijki trekingowe. Ścieżka staje się coraz węższa. Czasami jestem w stanie postawić ledwo końcówki palców, a czasami muszę dosięgnąć nogą kolejnego kawałka ścieżki. Nagle noga mi się pośliżgneła, a spod niej wyleciał kamień wielkości tlewizora o przekątnej 21 cali. A poźniej głęboka cisza. Strach praliżuje moje konczyny. Reszta dochodzi do mnie i słyszę głos Golanmaca.
- Jak ja mogłem się na to namówić??!! Wszyscy tu zginiemy!!!
- Chodźmy na przełęcz, tam pogadamy - powiedział Luka - To przecież niedaleko.
- Yéni ve lintë yuldar avánier mi oromardi lissë-miruvóreva - modli się Rohu.
Muszę się ocknąć. Brrrrr. Idę, jedna ręka, jedna noga, druga ręka, druga noga.
- motyla noga, jak to się kruszy - krzyczy Golanmac.
Przełęcz już sie wydaje niedaleko ale każdy metr pokonuję w skupieniu.
W końcu, udało śię, jestem. Jeszcze patrze na reszte i gdy ostatnia osoba zchodzi ze ścieżki przychodzi pełna radośc.
- No panowie udało się - rzuca Luka i podaje mi ręke.
- No i co sie cieszysz?!!! Popatrz na prawo! Co widzisz? przepaść, a na lewo? Przepaść!!! - krzyczy Golanmac.
Faktycznie spoglądam na miejsce gdzie szliśmy i już nie chcę tamtędy wracać, a druga strona wcale nie wygląda lepiej.
Wszyscy troche zaczynamy czuć strach, tylko Luka szczerzy zęby.
Nagle starzec podnosi laskę i uderza nią o skałę i od razu pjawia się piorun na niebie, a on sam zmienia sie w czarnoksiężnika.
- Jestem Janek, najwiekszy czarnoksiężnik Słowacji. Za to, że pomogliście mi pomogę wam zejść. Na samym szczycie góry, która stoi przed wami znajdziecie ratunek ale pamietajcie góry strzeże straszny Lech, z którym za zadne skarby ie wdawajcie się w dyskusję.
Włożył rękę do kieszeni w szacie i wyciągnął lśniący srebrny klucz.
- Weźcie ten klucz i pamiętajcie o nim. On wam pomoże!
Chwyciłem klucz i zacząłem się mu przyglądać. Mienił się w zimowym śłońcu. Napewno musi byc ważny.
Starzec zaczął schodzić spowrotem do Doliny Pięciu Stawów Spiskich, a my zbieraliśmy się powoli do wspinaczki.
Mały Lodowy, bo tak nazywa się ta góra, była miejscem, gdzie jeszcze nikomu się nie udało wejść, więc każdy z nas troche się bał.
Na początku szliśmy wąską granią gdzie każdy bład kosztował kolejne ludzkie istnienie. Później wydaałoby się, że bedzie lepiej, bo grań się zrobiła rozleglejsza ale zerwał sie potworny wiatr i tylko widziałem jak kolejno przewraca moich kompanów jak domino. Trach...
- Boże, pomóż!
Leżę na ziemi i trzymam sie kurczowo czekana, snieg wpada mi do oczu. "Byle się utrzymać i przetrzymać tą wichurę".
Łzy płyną mi po twarzy i zamarzają w połowie. "Nie chcę umierać" myślę.
Nagle jak ręką odjął wichura umilkła i naszym oczom ukazała się wiełka mosiężna brama. Podeszliśmy do niej. Byłą piękna, zdobiona pradawnymi ornamentami, a na środku wisiała wielka kłutka. Luka chwycił kłutke i zaczął ują szarpać.
- Hej Luka przestań! - krzyknął Rohu, poczym stanal przy bramie i zaczal - Andúnë pella, Vardo tellumar nu luini yassen tintilar i eleni.
Spojrzelismy z nadzieja na brame. Nic, ani drgnęla.
- No i co teraz? - rzucił Golanmac.
Wszyscy zaczęli kombinowac i zastanawiać się co z tym fantem zrobić, bo głupio by było po tym wszystkim teraz stąd wrać.
Nagle Luka wyciągnął swój wielki stalowy czekan i rozbił kłutke w drobny mak.
- Genialne! - krzyknąłem radośnie.
Brama się rozsunęła i ukazały się bardzo strome schody. Powoli zaczęlismy sie po nich wznosic do góry az tu nagle naszym oczom ukazal sie kolejny starzec. Jednak ten starzec był bardziej, ze tak powiem nowoczesnie ubrany. Mial lanserskie czerwone welniane skarpety i czaderskie getry.
- Który z was przewodzi tej grupie?
Oczywiście nikt z nas nie zaważył się by cokolwiek odpowiedziec... poza Luka:
- Ja - krzyknąl
Wszyscy na niego spoglądneli z wyrzutem. nie dlatego, ze zacząl dyskusję ze starcem ale dlatego, ze bylismy formacja demokratyczna z zalozenia.
- A masz licencje przewodnika?
- Yyyyyyy, no tego, ja, no nie mam.
Wszyscy stanęli z przerazęniem i spoglądali na twarz starca.
- Czyli łamiecie prawo?
- Nie, nie my szanujemy prawo - Luka nie wie co powiedziec.
- Łamiecie!
Zaczynam się wycofywać.
- No i bardzo dobrze - krzyknąl starzec i wyciągnał wielka flage ze znakiem anarchizmu.
- Lechu przybylismy po pomoc w zejsciu z Czerwonej Ławki - powiedzial Rohu.
Pasający z flaga wesoly starzec pokazal na nam dwie zgrzewki porterow i skaczac radosnie poslizgnal sie i spadl w przzepasc radosnie sie smiejac.
- Ja otworzę - powiedzialem, to bylo jedyne co nauczylem sie na studiach.
Jedno piwo o drugie piwo i gotowe. Popijamy sobie spokojnie. Nasz humor sie poprawia. Nagle patrzymy, a Golanmacowi zostala jeszcze jedna butelka, a my juz nie mamy vczym otworzyc (kapsle wyrzucilismy w przepasc).
- Boże, co ja teraz zrobię - zaczął płakać Golanmac.
Myślimy, kombinujemy. Nagle rzucam:
- Wiem, wiem, przecież starzec dał nam klucz, nim otworzymy piwo.
Chwycilem butelke w swe rece i jednym sprawnym ruchem podwazyłem kapsel. Tak starzec uratowal zycie Golanmacowi.
Gdy juz wszyscy byli gotowi do powrotu, spoglądneliśmy przed siebie i zobaczyliśmy rozległa równine. Zaczęliśmy pąsać w stronę Czerwonej Ławki, skaczac po snieznych nawisach i przeskakiwac z kamienia na kamien.
- To w którą strone teraz? - pyta Maciek.
- Moze chodzmy tam gdzie poszedl starzec i podziekujmy mu za pomoc - powidzial Rohu.
- Tak, tak dobry pomysl - przytaknal Luka.
Zatem bez wahania skręcilismy w prawo. Po jakiejs godzinie skakania po nawisch i zjezdzajac z kolejnymi lawinami zdalismy sobie sprawe, ze starzec poszedl w druga strone. No ale nic jest fajnie.
Doszlismy do szlaku i spokojnie podązalismy wzdluż doliny.
Dzien zaczal chylisc sie ku koncowi, a przed nami ukazal sie ciemny, zlowrogi las. Widzielismy tylko czerwone oczy otaczajacych nas ze wszad potworow lesnych.
Rohu wyciagnal pochodnie i zapalil. Zrobilo sie jasniej ale wcale nie mniej strasznie. Slychac bylo trzaski zywicy, ktore przeplataly sie z trzaskami dochodzacymi z lasu. Ryki i skowyt czajacych sie besti przerazal mnie.
Przejscie przez ten las wydawalo mi sie wiecznoscia.
Nagle pochodnia zaczela gasnac.
- I co teraz? Jak trafimy na dol? - rzuca przerazony Golanmac.
Rohu wyciagnal ze swojego plecaka wielki diament i powiedzial.
- Teraz kzdy z was musi sie zastanowic czy ma czyste serce.
Cisza zadumy, chwila na rachunek sumienia i nagle Luka wyciąga z plecaka wielkie wołowe serce. Skrzetnie wyciera je rekawem i z wielkim uśmiechem przystawia je do diamentu, a on rozblyska wielkim, pieknym swiatlem.
teraz nawet nie widac bestii, a las wydaje sie jakby przyjazny. W tej milej atmosferze schodzimy na dol, spiewajac piosenki o gorskiej braci.
Tak zakonczyla sie ta wielka przygoda.
Poszlo niewielu i niewielu wróciło!
Ostatnio edytowano Pn lut 18, 2008 11:57 am przez kilerus, łącznie edytowano 1 raz
|