Życzę miłego czytania i oglądania, jednocześnie proszę o wyrozumiałość - bo to moja pierwsza relacja;)
Dzień I - Hala Gąsienicowa
Z założenia miał to być dzień poświęcony na lekki rozruch. Pobudka rano, jeden rzut oka za okno i już wiadomo, że kroi się piękny dzień. Ruszamy więc z Kuźnic przez Boczań. Płuca nie przyzwyczajone do zimnego powietrza trochę protestują, ale nic to - widoki wynagradzają wszystko.

,

,

,

,

,

.
Krótka posiadówka w Murowańcu: jedzonko, kawka i śpiewająca wycieczka Francuzów. Potem trochę na zewnątrz na parapecie patrzymy jak się bawią na kursie zimowym i pomykamy w stronę Kasprowego.

,

,

,

,

,

.
Za pomocą urządzenia nazywanego wyciągiem krzesełkowym (szatańska maszyna

) lądujemy na Kasprowym. Przed wylądowaniem powstał problem jak wytłumaczyć Francuzowi, że aby podnieść zamykadło należy najpierw podnieść nogi

Na Kaprowym jak to zwykle tłum ludzi i stada narciarzy.

,

,

.
Na dół zjechaliśmy sobie nowym cudem techniki, najlepsze było to że od zakupienia biletu do zjazdu upłynęło niecałe pięć minut. Wagoniki są dużo stabilniejsze i nie opadają już tak fajnie jak stare. Za to w środku muzyka z głośnika. Przesiadka oczywiście na Szczęśliwickich Turniach i tu chwila zadumy.

,

.
Dzień II - Morskie Oko
Pobudka 4.45, na zewnątrz ciemno - ale trzeba zdążyć na autobus 6.10, więc nie ma marudzenia. Panorama z Głodówki nieskazitelna, kolejny piękny dzień, mamy szczęście

. Mróz trzaskający, więc szybko pomykamy moim ulubionym szlakiem. Po dotarciu do schroniska próbujemy się rozgrzać i czekamy aż słońce wyjdzie zza gór. Wtedy okazuje się, że na ławce przed schroniskiem jest cieplej niż w jego wnętrzu. Ludkowie pomykają na Rysy, widoczność wspaniała. Mogłabym tak siedzieć cały dzień.

,

,

,

,

,

,

.
Przy okazji zasięgam języka jak przedstawia się sytuacja na szlaku przez Roztokę do DPSP i okazuje się, że szlak jest przedeptany i raki nie są konieczne - mamy więc już plan na kolejny dzień
Dzień III - DPSP
Znowu pobudka i poranny autobus i znowu mróz. Wschodzi piękne słońce, niestety nie dociera do dna doliny. Na dole jest cały czas zimno, dodatkowo potęgowane przez wilgotne, strumykowe powietrze.
a jeszcze na domiar złego liczymy się z możliwością, że szlak będzie nie do przejścia bez odpowiedniego sprzętu. Na miejscu jednak okazuje się, że pan z TOPRu miał rację. Szlak nie dość, że jest przedeptany (żeby nie powiedzieć rozdeptany - szeroki na jakieś trzy metry) to jeszcze śnieg jest odpowiedniej konsystencji. Zaczynamy nieco mozolną wspinaczkę. Nabieramy wysokości, jest nawet dość stromo i tu wychodzą na jaw moje zdolności do pakowania się w kłopoty na własne życzenie. Zupełnie bezmyślnie weszłam na jakiś dobrze ubity i zmrożony odcinek. Zawieszona na dwóch kijkach i podparta jedną stopą ustawioną pod dziwnym kątem zorientowałam się, że zupełnie nie mam gdzie postawić drugiej stopy. Wszędzie płasko, a właściwie prawie pionowo. Normalny śnieg na wysokości wzroku, czyli tam gdzie wbite kijki albo po bokach tylko nieco za daleko, w dól nie da rady - bo jak tylko wyjmę kijki polecę. Ewentualny zjazd nie napawa mnie entuzjazmem. Przez głowę przeleciało mi marzenie o rakach i czekanie. Po jakiś dziesięciu kopnięciach w śniegu pojawił się malutki stopieniek, akurat taki żeby oprzeć na nim czubek buta. Super, teraz tylko ten pipek musi wytrzymać mój ciężar. Wytrzymaj, wytrzymaj, wytrzymał. Potem jeszcze jeden stopieniek i już jestem na normalnym śniegu. Kilka głębszych wdechów, żeby zieleń zeszła z twarzy i ruszam dalej. (Po zdjęciu buta w domu okazało się, że wybiłam sobie palec - tak entuzjastycznie kopałam.) Już tylko dwie mniejsze górki i raj na ziemi. Do pełni szczęścia brakowało tylko szarlotki.

,

,

,

,
Jest fantastycznie, zaledwie kilka osób, zupełna cisza i spokój. Niestety trzeba wracać, zejście okazuje się łatwiejsze niż wejście. Śnieg nieco rozmarzł i schodząc zapadamy się głęboko. Czasem nawet za bardzo

,

.
Pozostałe dni niestety nie grzeszyły pogodą, zamiast wyprawy na Grzesia skończyliśmy w schronie, bo bryndza była nieprzeciętna

,

.
a jeszcze gorzej jak ostatniego dnia chcieliśmy iść na Gąsienicową, akurat ogłosili lawinową III a szlak przez Boczań wyglądał jak z Opowieści z Narnii
Nie było nic widać, bo była zamieć, temperatura -15 w Kuźnicach a na górze razem z wiatrem pewnie z -20, więc doszliśmy do Upłazu i zrobiliśmy odwrót, nie było sensu pchać się dalej zwłaszcza że w końcu trzeba by było jeszcze wrócić.
Dlatego tylko trzy dni, ale za to
