Tak się zastanawiamy co będzie następnym razem. 11 godzin Mały Lodowy, 13 Koperszady, a teraz? Czuję się jakby mnie krowa wy..? No nie ważne. Może napiszę coś odnośnie planowania.
Planowanie jest jednym z ważniejszych elementów wyprawy. Bierze się pod uwagę przygotowanie kondycyjne i techniczne uczestników wycieczki, posiadany sprzęt, pogodę, warunki panujące w rejonie rozpatrywanych celów (ja przy planowaniu wycieczek rowerowych biorę pod uwagę także kierunek, z którego świeci słonce) itd.
w dzień miały być wszelkiego rodzaju chmury, a od 7.00 miał padać śnieg i deszcz w Tatrach.
Pomysłów zatem na ominięcie złej pogody i co za tym idzie Tatr miałem sporo. Może Wielki Chocz (nie za blisko Tatr), może Fatra z Rozsutcem (jak będzie padać to masakra), a może Śnieżnik w Sudetach (trochę daleko), a może w Fatrę na wschód słońca (wtedy będzie jeszcze w miarę pogoda)?
Dzwoni do mnie Luka: jedziemy o 12 w nocy i zobaczymy, najwyżej Ornak ze wschodem i spanko w jaskini. Ja jakoś nie wierzyłem w pogodę więc się nie nastawiałem na wschód słońca czy jakieś góry więc jaskinie ok. Maciek jednak nie wierzył w te jaskinie.
Położyłem się spać o 20.30. Oczywiście nie mogę zasnąć i wiercę się na łóżku. Co jest ku...? Wyłączam budzik w komórce (spałem może 1,5 godziny). Wchodzę do łazienki. Widok w lustrze jest dramatycznie gorszy niż zwykle. Kapeć w mordzie próbuje pokonać pastą do zębów. Ubieram się i wychodzę na zewnątrz. Przyjeżdżają chłopaki i dajemy do Zakopca.
Parking przy polanie Kościeliskiej i około 2.00 dajemy z czołówkami Kościeliską (3.00 przy schronisku) i później walimy przez las na Iwaniacką. Chcę już tam być i przekręcam szaleńcze tępo, więc na przełęczy jesteśmy o 4.20.
Teraz chwila przerwy i dajemy na Ornak. bardzo szybko zdobywamy wysokość idąc wywianym śniegiem, spod którego wystają kosówki). Tutaj denerwuję się, że nie mam raków na nogach i daje się we znaki niewyspanie, zatem obstawiam tyły. W końcu nie wytrzymuję i zakładam raki. Już wiemy, że wschód słońca nie będzie należał do najładniejszych.
Robi się jasniej. Na Ornaku jesteśmy o 5.40. Chmur spowijają całe niebo nad nami ale nie zanosi się na opady.
Od tego miejsca zakładamy szlak. Nie jest źle: grzbiet wywiany mocno, często idziemy po skałkach (ja musze szukać śniegu). Dojście do Suchej Przełęczy bez problemów aczkolwiek dość czasochłonne. Ciekawi mnie jak wygląda niebo na Słowacji.
Teraz najbardziej problematyczne i niezbyt przyjemny kawałek trasy. trawesujemy grań od lewej strony zostawiając po prawej dość spory nawis. Pod nogami mam zmrożony i zbity śnieg, a na nim jakaś 7 cm warstwa nowszego śniegu. Robi się dość stromo, a my walimy z kijkami. Dajemy jednak radę i co teraz? Pogoda może nie rewelacyjna le nie wyglądana to żeby miały się jakieś dramaty dziać. Cel jest jeden, więc skręcamy w lewo.
Po lewej znowu groźne nawisy, a czasami trawers robi się dość stromy ale cel coraz bliżej więc nie ma co narzekać. Na Bystrym Karbie zakładamy obóz i już na lekko dymimy na Błyszcz i NIĄ.
Czekan zbytni się nie przydaje ale jak później się okazuje przy zejście lepiej mieć. Wyjście przyjemne, chociaż grzbiet jest dość mocno wywiany ze śniegu i często są oblodzenia. Na Błyszczu pięknie NIĄ widać i nikt nie opiewa zdobycia szczytu. Ja obstawiam tyły z przyczyn strategicznych.
Na szczycie jesteśmy o 10.10. Dość wcześnie co? Na Słowacji tłoczą się chmurzyska. Szczególnie szczęśliwy jest Luka, bo walczył z NIĄ już bardzo długo i jakoś zawsze mu umykała.
Zejście już średnio przyjemne (przynajmniej dal mnie), trzeba uważać, bo jest dość sporo oblodzeń.
Na Bystrym Karbie obiadek, czyli zupa, kisiel. Maciek znajduje też nowe zastosowanie czekana. Pruszy nieznacznie śnieżek.
Zbieramy obóz i powoli wracamy. Pogoda sie prawie wychodzi słońce. Ja oczywiście szaleję z aparatem (raczej bezskutecznie). Na skrzyżowaniu szlaków spotykamy pierwszych dzisiaj ludzi (idą na Robota).
Dalej trawers totalnie masakryczny. Zrobiło się dość ciepło i warstwa nowego śniegu przylepie się do raków. Po jednym nadepnięciu tworzy się gula i jeździ po starym betonie. Totalna jazda. Krok i uderzenie czekana, krok następny i uderzenie. ileż tak można? Na szczęście nie jest daleko.
Zchodziliśmy już totalnie skatowani. W schronisku lekki posiłek i kilka wniosków, np. ten, że nie dałoby się tej trasy zrobić nie wychodząc tak wcześnie, prognozy pogody... Przy samochodzie jesteśmy o 17.20.
Makabrycznie kondycyjna wyprawa (ponad 15 godzin), ale oczywiście bardzo fajna z pięknym celem. Polecam!!!
Ostatnio edytowano N mar 09, 2008 12:27 pm przez kilerus, łącznie edytowano 1 raz
|