klin86
Akurat przykład Kurta Diembergera jest mocno chybiony, że tak to ujmę delikatnie. Nikt inny jak właśnie Diemberger, zostawił umierającą "Mrówkę" na poręczówkach w zejściu z K-2 w 1986 roku. Posłużę się cytatem, bo raz - że jeśli już o czymś mówimy, to mówmy prawdę, a dwa - że cytowane fragmenty dobrze odnoszą się do tematu morlaności w górach. Cytaty pochodzą z książki "Na szczytach świata" Jerzego Kukuczki i Tomasza Malanowskiego (Katowice 1989).
"To przecież z aplinizmu i himalaizmu przenosi się w codzienne życie pewne schematy etyczne. Obraz ludzi związanych liną, gotowych narażać własne życie dla ratowania towarzyszy, znany jest już dzieciom w szkole. Tymczasem Kurt Diemberger [...], spytany, czy czuje jakąkolwiek odpowiedzialność za śmierć pięciorga wspinaczy pozostałych w obozie na wysokości ośmiu tysięcy metrów, odpowiedział krótko: nie".
i dalej jeszcze o "Mrówce":
"Usiłowała ujść z życiem, to mało powiedziane. Obok Bauera była tą, która w tragicznych momentach wykazała najwięcej hartu ducha i wykrzesała z siebie nieprawdopodobne siły fizyczne. Ona torowała drogę, ona podtrzymywała na duchu Diembergera. I to ją właśnie, kiedy całkowicie opadła z sił, Austriak wyminął przy poręczówce jak przechodnia na ulicy i już się za siebie nie obejrzał. Postawa zmarłej z wyczerpania "Mrówki" urosła do symbolu. Diemberger stracił całą cześć, jaką cieszył się zasłużenie do tej pory, ale uratował życie."
i jeszcze fragmencik:
"- Jak to jest z tą odpowiedzialnością? Czy czujesz się odpowiedzialny za partnera, z którym wyruszasz w górę? (Kukuczka) - Jak za siebie samego. I nie mogę powiedzieć, abym kiedykolwiek słyszał, że moi koledzy zwalniają się z niesienia sobie pomocy na górze. Nie rozumiem tego..."
I gwoli faktów jeszcze... bo ktoś wcześniej napisał coś o Carlosie Carsolio, że niby zostawił Wandę Rutkiewicz na pewną śmierć na Kangczendzondze. Znowu posłużę się cytatem, tym razem z "Karawany do marzeń" Ewy Matuszewskiej (Kraków 1994).
"Carlos szedł pierwszy torując drogę w bardzo głębokim śniegu. Wanda nie nadążała za nim, więc Carlos do szczytu poszedł sam. [...] Przy zejściu spotkał Wandę na wysokości około 8200-8300 metrów. Zatrzymali się na kilka minut, porozmawiali. Wanda, według Carlosa, była całkowicie przytomna i doskonale wiedziała, co robi. Postanowiła zabiwakować na tej wysokości i następnego dnia ruszyć do ataku szczytowego. Carlos zszedł do Czwórki; pozostał tam czekając na Wandę dwanaście godzin - bez jedzenia i gazu. Następnie zszedł do obozu II, czekając tam trzy dni. [...] Zaś co do "winy" Carlosa, sytuacja była jasna - znali z Wandą swoje możliwości, z góry określili zasady współdziałania i kazde z nich świadomie podejmowało ryzyko. Tak więc Carlos musiał repsektować prawo Wandy do decydowania o sobie , tym bardziej, że to ona była tą najlepszą."
|