Szczyt. U naszych stóp błyszczała w słońcu śnieżnobiała ściana Gór. Spoglądaliśmy na ten postrzępiony łańcuch z zachwytem. Moje spojrzenie podążało po pionowych urwiskach i strzelistych szczytach, gdzieniegdzie tylko poprzecinanych głębokimi przełęczami. Na jednej z takich przełęczy zatrzymałem wzrok na dłużej. Niczym wyrąbana gigantycznym toporem szczelina, miała kształt bardzo wąskiej litery V.
Obróciłem się do stojącej obok mnie dziewczyny. Zauważyłem że patrzy dokładnie w to samo miejsce, w które jeszcze przed ułamkiem sekundy i ja patrzyłem.
- A może jak będziemy wracać, to wejdziemy jeszcze na Przełęcz?
Nie odpowiedziała od razu. Nawet nie obróciła głowy w moją stronę, jak zahipnotyzowana ciągle wpatrując się w jeden punkt. Ale wiedziałem że usłyszała moje pytanie. Sądząc po wyrazie jej twarzy, analizowała moją propozycję z punktu widzenia czasu i naszych możliwości. I przede wszystkim z punktu bezpieczeństwa.
- Tym bardziej że będzie przetarte – usłyszałem po chwili jej głos – więc będzie mniej męcząco niż tutaj.
Spojrzałem ponownie w kierunku masywu i przyjrzałem się dokładniej podejściu na Przełęcz. Faktycznie miała rację. Gdzieś w połowie wysokości ściany dostrzegłem malutki czarny punkcik, wolno poruszający się w kierunku góry. Ślad jaki pozostawiał za sobą był mniej widoczny, ale niezaprzeczalny i dawał się zauważyć.
- Myślę że możemy spróbować. Jeżeli nie damy rady czasowo lub wytrzymałościowo, zawsze możemy zawrócić – specjalnie nie wspominałem o trudnościach technicznych tej drogi, bo nie chciałem pomniejszać naszej wiary w sukces – w końcu nie często trafia się tak idealna pogoda.
- Tak – dziewczyna zaaprobowała moją decyzję – więc chodźmy na dół i zobaczmy jak to wygląda. Na dole podejmiemy ostateczną decyzję.
Spojrzałem na nią i po jej uśmiechu poznałem że decyzja jest już podjęta. Idziemy na Przełęcz.
***
Parę metrów trawersu, łagodny łuk i poczułem pod stopami początek wypłaszczenia. Podniosłem głowę i przed sobą zobaczyłem białą linię śniegu, która oznaczała Przełęcz. Koniec naszego podejścia. Na ten widok przyspieszyłem tempo, choć śnieg był tutaj o wiele głębszy niż dotychczas. Po paru krokach zatrzymałem się jednak. Obejrzałem się za siebie, ale mojej towarzyszki nie było jeszcze widać. Zdecydowałem się poczekać na nią, gdyby na tym ostatnim najtrudniejszym trawersie potrzebowała pomocy. No i po to, by razem wejść na Przełęcz. Skoro razem ją zdobywaliśmy, to zakończmy to również wspólnie.
Po niecałej minucie drobna sylwetka dziewczyny ukazała się zza ściany. Patrząc pod nogi i ostrożnie stawiając kolejne kroki, wolno zbliżała się do wypłaszczenia.
- Niestety, mam złą wiadomość – powiedziałem w jej kierunku.
Nie podniosła głowy. Nie słyszała mnie.
- Nasza zabawa się skończyła. Przede mną jest Przełęcz – podniosłem głos.
Tym razem usłyszała, lecz zamiast spodziewanego uśmiechu dostrzegłem tylko błysk przerażenia na jej twarzy. Jak przez mgłę dobiegł do mnie jej cichy, zabarwiony rozpaczą szept.
- Cicho... - i drugi, trochę głośniejszy - Uważaj!
Równocześnie jej spojrzenie skierowało się na pionową ścianę nade mną. Błyskawicznie podniosłem głowę do góry, lecz zanim mój umysł zdążył przeanalizować i zrozumieć to, co zarejestrował mój wzrok, ściana białego pyłu uderzyła we mnie. Nie wiem co w tym momencie mną pokierowało. Prawdopodobnie instynkt, bo na myślenie nie było czasu. Natychmiastowy skok w kierunku ściany nie uchronił mnie wprawdzie przed pierwszym uderzeniem śniegu, ale przynajmniej uchroniłem się przed jego epicentrum. No i dzięki ostrzeżeniu byłem przygotowany, więc efekt zaskoczenia minął. W przeciwnym razie różnie mogłoby to się dla mnie skończyć. Niekoniecznie szczęśliwie.
Przylepiony do ściany przeczekiwałem śnieżny deszcz, lecz nie miałem odwagi patrzeć na niego. Palcami wczepiony w skałę słuchałem tylko jednostajnego szumu lawiny. Po chwili wszystko ucichło i biały pył się rozproszył. Otwarłem oczy i pierwsze co dostrzegłem to idącą w moim kierunku dziewczynę. Trzymała palec na ustach w odwiecznym geście nakazującym zachowanie ciszy.
Uśmiechnąłem się do niej, choć nie bardzo jeszcze mi było do śmiechu. Ale ulga, wynikająca ze świadomości że nic się nam nie stało, była silniejsza. Gdy dziewczyna zrównała się ze mną, cichym lecz słyszalnym szeptem powiedziałem
- Dziękuje. Dziękuję bardzo – powtórzyłem – jestem twoim dłużnikiem.
- Spoko. Nie ma sprawy – odpowiedziała z uśmiechem.
Miałem ogromną ochotę objąć ją, albo przynajmniej wziąć za rękę i razem przejść tych kilka ostatnich metrów, lecz ona nie zatrzymując się wyminęła mnie zręcznie i oddaliła się w kierunku Przełęczy. Otrząsnąłem się wiec z nierealności chwili, puściłem trzymaną cały czas skałę, i ruszyłem za nią. Przyspieszyłem, by po paru krokach zrównać się z dziewczyną. Równocześnie weszliśmy na wierzchołek malutkiego nawisu, umownie oznaczającego Przełęcz.
Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechy rozjaśniły nasze twarze. Tym razem mój już był pełny. Przyszło mi na myśl że chyba nie należy krzyczeć w zimowych Górach...
|