W połowie stycznia wraz z kolegą wybraliśmy się na 3 dni na Słowację, by podziałać na Wielkim Choczu i Małej Fatrze. Prognozy nie były optymistyczne, zapowiadano opady śniegu, ale mimo to zdecydowaliśmy się pojechać, bo akurat dostałem pozwolenie od żony, a następne takowe mogło szybko nie nadejść

.
Pierwszego dnia zaatakowaliśmy Chocza od strony Valaski Dubovej. Cały czas sypał śnieg (choć we wcześniejszym czasie nie zalegało go w znacznej ilości), ale był lekki zarys śladu na śniegu, wobec czego ruszyliśmy w górę, licząc na przejaśnienia. Niestety od momentu dojścia na Średnią Polanę przejaśnień nie uraczyliśmy. Podejście powyżej górnej granicy lasu było męczące z racji silnego wiatru i ciągłego opadu. Baliśmy, że może nam ślady zasypać, a pośród chmury można tam zgubić drogę. Na szczęście tak się nie stało, potrafiliśmy dostrzegać kolejno powbijane tyczki i jakoś do szczytu doszliśmy. Niestety nie było tego, dla czego wchodzi się na Chocza - widoków - i wyglądało to mniej więcej tak:
Po zejściu z Chocza podjechaliśmy do Terchovej-Stefanovej, gdzie zaplanowaliśmy 2 noclegi pośród Małej Fatry. Bardzo polecam tamtejszy penzion Balat - cena za nocleg (w sezonie narciarskim) to 9,5 euro, a pokoje czyste i przytulne. Mam porównanie z nieodległym pensjonatem Pod Skalnym Meston, w którym byłem w lipcu. Tam za cenę jednego noclegu zapłaciłem 17 euro od osoby, a w pokoju było tyle brudu, że czasem strach było czegoś dotknąć. Trzeba było też pozbijać żyjące tam różnorakie owady i insekty

Jedynym tamtejszym plusem był kort tenisowy obok pensjonatu - po górskich wędrówkach przyjemnie było pograć.
Następny dzień miał być małym odpoczynkiem. Postanowiliśmy zdobyć Velky Krivan, ale pomagając sobie przy tym kolejką gondolową (cena 9 euro w 2 strony). Czyli było tylko jakieś 200 m. wysokości pod górę. Towarzyszyły nam grupki narciarzy, dla których ten szczyt jest wspaniałym wyzwaniem.
Widoki zapierały dech w piersiach:
Trzeciego dnia, gdy się obudziliśmy i spojrzeliśmy przez okno, zobaczyliśmy, że wreszcie chmury są ponad Rozsutcami. Ruszyliśmy w stronę przełęczy Medziholie, by wejść na Stoha. Wreszcie mieliśmy na co wokół patrzyć

Niestety, im bliżej szczytu, tym coraz więcej chmur spowijało główną grań Małej Fatry. I po raz trzeci mieliśmy widok ze szczytu właściwie identyczny. O, taki mniej więcej:
Schodziliśmy ze szczytu i wtedy stało się... Niebo się rozstąpiło, a my, po mozolnym i heroicznym trzydniowym zmaganiu się z mrozem i wiatrem bez żadnej widokowej nagrody, mieliśmy wrażenie, że znaleźliśmy się w niebie. Spośród chmur wyłonił się Velky Rozsutec w całej swej okazałości:
mieliśmy też piękny widok na wcześniej zdobytego Wielkiego Chocza oraz całą dolinę Vratną. Później podziwialiśmy zachodzące słońce ponad główną granią Małej Fatry. Było pięknie i skusiło to nas, by tam wrócić.
Dwa tygodnie później (1,5 tygodnia temu) wybraliśmy się już większą ekipą na oba Rozsutce - to już jednodniowa wycieczka (dobrze mieszkać na Śląsku

). Zaczęliśmy od Wielkiego, podchodząc ponownie od Medziholie. Trafiła nam się przepiękna pogoda. Doliny wypełniała mgiełka chmur, a ponad nimi wyłaniały się zarysy Małej Wielkiej Fatry, Gór Choczańskich, Beskidów tych i owych oraz lekućko Tatr
To była prawdziwa uczta dla oczu:
My trafiliśmy na super pogodę. Dodatkowo szlak był przetarty. Ostrzegam jednak, że zimą bywają na Rozsutcu trudniejsze fragmenty i bez raków oraz czekana bym raczej tam się nie wybierał. Np. grań szczytowa:
Pokonawszy grań, zeszliśmy w stronę przełęczy między Rozsutcami. Część z nas postanowiła jeszcze skoczyć na Małego. Byłem już na nim latem, więc wiedziałem, że jedna ścianka tam jest bardzo trudna, ale zimą jeszcze bardziej dała się we znaki. Było ślisko, a czekana nie było do czego wbić. Naprawdę trzeba było użyć siły, by wspiąć się po wiszącym łańcuchu, a z powrotem niemal po nim zjechać.
Zeszliśmy Dierami. Po przechadzce tamtędy latem, kiedy woda chlustała po drabinkach, bałem się, że wszystko będzie skute lodem. Było ciężko, ale do przejścia. Wody mniej niż latem, ale skały pokryte były lodem. W ogóle lód zrobił w tym korycie niesamowite formacje soplowo-lodowe
Podsumowując, styczeń uważam za bardzo udany górski miesiąc. Udało się w końcu wejść na 5 słowackich szczytów. Zobaczymy, co przyniesie luty...