Witam wszystkich
Wróciłem właśnie dziś z upalnych i chwilowo burzowych Tatr naszych kochanych polskich. Już wcześniej zaplanowałem, że zabiorę tam swoją drugą lepszą połówkę co raczej w góry się nie paliła. Obawiałem się oczywiście jej lęku wysokości czy lęku przestrzeni czy jak tam inaczej to nazywają. Wydawało mi się że przed wyjazdem poinformowałem odpowiednio co należy niezbędnego zabrać w góry. Jak można się było spodziewać przygotowanie mojej drugiej połówki było raczej marne. A ja jak zwykle nastawiłem się na całodzienne wycieczki górskie. Plany miałem takie :
1. Dzień rozgrzewkowy - Droga pod Reglami + Sarnia Skała,
2. Przełęcz Krzyżne ,
3. Dzień odpoczynkowy - wjazd na Kasprowy i zejście Świnicką zahaczając o przełęcz Karb i Czarny Gąsienicowy,
4. Wrota Chałubińskiego,
5. Wołowiec przez Grzesia i Rakoń,
Planowałem wycieczki łatwe i bardzo widokowe no i chyba dobrze wybrałem.
Tuż po przyjeździe wybraliśmy się na Wspomnianą Sarnią Skałę , już wtedy uwidocznił się lęk, który zabronił jej wejść na sam szczyt. Po dłuższych namowach udało się , a muszę wam powiedzieć, że nie było łatwo. Wtedy byłem absolutnie pewien, że na przełęcz Krzyżne nie ma co się łudzić, nie wejdzie. Podczas schodzenia obmyślałem przebiegły plan zmniejszenia jej lęków, bo przynajmniej tak mi się wydaje że to wynika z natury psychicznej i da się to jakoś wyplewić...
A że jako tako nie mam weny twórczej to napiszę krótko i węzłowato:
1. Następnego dnia wyruszliśmy na Krzyżne , było ciężko słuchać tego narzekania, w pewnym momencie byłem gotowy wrócić na Krupówki żeby mieć święty spokój, ale udało się , lęk był , ale satysfakcja jej była ogromna gdy zobaczyła widok na Dolinę Pięciu Stawów , całą drogę w dół z uśmiechem na twarzy przemierzyła.
Następnego dnia pokrzyżowały mi plany bóle łydek i ud mojej dziewusze i trzeba było się zająć spacerowaniem po Zakopanem , wieczorem od gwarnej ulicy Krupówki rozbolała mnie głowa, wypiłem piwko i kima.
dalej miał być Wołowiec , trochę groziło deszczem, grzmiało i ogólnie taka niepewna pogoda. Do schroniska w Chochołowskiej doszliśmy i zaczęło leciutko kropić lecz po krótkim namyśle stwierdziłem " jak sie rozpada to Grześ wystarczy", dziewczyna przystała na propozycje. Skończyło się na parze Grześ + Rakoń, wynik zmęczenia dziewczyny. Z Wołowca zrezygnowałem bo nie będe przecież dziewczyny w samopas zostawiał
Następnego dnia zaskoczyła nas burza przy Wodogrzmotach , więc przeczekaliśmy w Roztoce. Nie chcąc za bardzo ryzykować zdrowia wróciliśmy do Zakopanego. Śmigłowiec to jak opętany latał w te i z powrotem.
No i dzisiaj wróciliśmy. Wypad w miarę udany , aczkolwiek mi pozostaje pewien niedosyt. Grunt że dziewczyna zadowolona.
Podobało się:D