29.07 - Siwy Wierch
Po męczącym, pełnym wrażeń dniu, następna wycieczka miała być mniej wymagająca kondycyjnie. Wybór padł na ostatni ze szczytów zeszłorocznego wypadu w Tatry. Nie chcąc się za bardzo powtarzać zdecydowaliśmy się na wejście od Jałowca, co wiązało się z dodatkowym dojazdem samochodem ( 1 godzina w plecy

). W rezultacie meldujemy się na szlaku o 12:30

mimo niezbyt czasochłonnego szlaku, zaczynam matrwić się, czy zdążymy wrócić na parking przed zachodem.
Mimo nieprzyjaznej pogody, straasznie parno było, zaprawa z wcześniejszego tygodnia pozwala nam skutecznie nadrabiać czas na podejściu. Po dojściu do Chaty pod Náružím przeżywamy pierwsze rozczarowanie... nie ma nic do jedzenia na ciepło

ehhh ci Słowacy.
Na szczycie meldujemy się o 16:30, o zgrozo, za długie były te przystanki. Szczęśliwie jednak powracając przez Babky wygrywamy wyścig ze słońcem
30.07 - Liptovska Mara
Po dwóch strasznie męczących dniach

jedziemy poleniuchować nad Liptowskie Morze. Plusy jednak były, gdyż udało mi się wynegocjować korzystne warunki, które mieliśmy zrealizować w następnych dniach
31.07 - coś z rodzaju : grrrr, wyprawa roku
Pobudka skoro świt ( czyt.: 7:00 ), pogoda dobra

, więc pakujemy się w samochód i jadymy do pakingu przed Tatliakową Chatą. Narzucamy szybkie tempo na asfalcie i osiągamy Chate po niecałych 50 minutach. Szybkie piwko i ruszamy dalej. Pogoda nadal obiecująca, cel wycieczki widać, więc powinno sie udać. Przed godziną 12 meldujemy się na Smutnym Sedlu ( o tej porze to jeszcze byliśmy w samochodzie w drodze do Jałowca

). Pogoda jednak się pogarsza, idzie na nas czarna chmura, lecz za nią widać już niezgorsze niebo. Decydujemy się chwilę przeczekać i ewentualnie założyć kurtki przeciwdeszczowe ( a nuż chmura się wystraszy

). W tym momencie z pobliskiego szczytu schodzą Polacy, dziwnie przypatrujący się mojej mamie. Zagadujemy ich, czy szlak trudny dalej.
ooo, spora ekspozycja, dużo łańcuchów, nie jestem pewien czy się Pani uda przejść - odpowiadają.
Pięknie
nie ma to jak dobre nastawienie psychiczne w takim momencie - myślę. Po ok. 10 minutach chmura przeszła, więc zaczynamy skrabanie się na pierwszy szczyt, tu jeszcze łańcuchów ani ekspozycji nie ma, więc jeszcze można iść, ocenimy na miejscu jak to wygląda dalej, najwyżej wrócimy. Za Skrajną Kopą zaczyna się zabawa, do której jednak mama podchodzi z niezbyt zadowoloną miną. Zejście, podejście, zejście, podejście, troche pracy wszystkimi kończynami, trochę podpowiedzi jaki iść i stoimy na Szerokiej Kopie. Z tego co mi wiadomo, to już połowę łańcuchów mamy za sobą, spoglądam więc pytającym wzrokiem na mamę :
z Zawratu jakoś trudniej mi się schodziło - odpowiada. Nie czekając długo lecimy przez Hrubą, do podejścia na Banikov. Tu czekają kolejne łańcuchy, więc zaczynamy zabawę od nowa

tu ekspozycja jakby większa, bo idzie się po przeciwnej stronie grani, niż przez Trzy Kopy, więc martwię się, czy mama da radę, jednak dobiegający z daleka ( rejon Czerwonych Wierchów ) odgłos burzy, dodaje skrzydeł i za chwilę wszyscy już jesteśmy na najwyższym w tym roku szczycie. Zejście jest już tylko czystą formalnością w porównaniu do morderczej wędrówki granią, więc o całkiem zadowalającej porze ( o ile pamiętam, to trochę po 18 ) meldujemy się przy samochodzie.
01.08 - do przejścia głównej grani Tatr Zachodnich Słowackich został już tylko jeden krok, więc
Początek dnia niemal że identyczny jak poprzedni, tylko z tą różnicą, że dojechaliśmy do Zwerovki autobusem. Szybkie piwo, szybkie, kolejne przeliczenie długości trasy i wio asfaltem do góry. Tym razem rozstajemy się z trasą do Tatliakovej na wysokości odejścia na Rohackie Plesa i rozpoczynamy znajomą wędrówkę z poprzedniego dnia, z tą różnicą, że tym razem pod górę. Jesteśmy już na tyle rozchodzeni, że bez większych problemów skracamy czas podejścia na Banikovskie Sedlo o blisko godzinę. Tu znowu powtórka z dnia wczorajszego

idzie czarna chmura, jednak tym razem nie widać co za nią się czai. Znowu zakładamy kurtki, oraz sTuptusie, będące przejawem doświadczenia zebranego w D5SP pare dni wcześniej. Ruszamy na Pacholę i...po 3-4 minutach podejścia wchodzi na nas chmura

a zapowiadały się niezłe widoki. Dzielnie jednak idziemy pod górę, licząc na szybkie wypogodzenie.
czy ta kupa kamieni, to już szczyt, czy dopiero jakiś pagórek przed szczytem - myślę.
Z widokiem na które góry chcesz mieć zdjęcie ? - ironicznie pyta ojciec. Mama chce mieć jednak wszystko jak najszybciej za sobą, więc nie przesiadując za długo na szczycie ruszamy dalej. Spalone Sedlo wita nas porywistym wiatrem oraz gradem, temperatura odczuwalna na pewno znacząco spadła. Chowamy się za kamieniem, osłaniającym nas od poziomo lecącego gradu i postanawiamy przeczekać taką pogodę. Po mniej więcej 5 minutach wychylam się, by spojrzeć w kierunku z którego szły chmury,
no za ciekawie to to nie wygląda. Odwracam wzrok w kierunku mamy,
chyba nie jest zadowolona, skoro się trzęsie z zimna i mówi, żeby zawrócić, spoglądam na ojca
no nie, znam ten wyraz twarzy
szykuje się wycof. Jak pomyślałem, tak się stało, a już w sumie tak niewiele brakowało, 2 godzinki i już byśmy schodzili do Zuberca. W Spalenej dolinie u podnóża Banikova i Pacholi robimy dłuższy przystanek, już w pięknym słońcu. Gorąca herbatka z termosu, chleb ze smalcem domowej roboty, żyć nie umierać, tylko miało tak być na Brestovej

Cóż, będzie trzeba znowu przyjechać w Zachodnie Słowackie i złoić ten odcinek.
02.08 - Rohacskie Plesa
Ojciec chciał znowu spróbować przejść od Pacholi do Brestovej, jednak mama powiedziała, że woli jakiś lajtowy dzień. W TA3 ( taki słowacki odpowiednik TVN24 ) zapowiadali na dzisiaj deszcz, jutro słońce, więc się dobrze składa. Rohacskie Plesa tym razem nas grzecznie wpuściły ( przy pierwszej próbie w tamtym roku musielismy się wycofać

) i spacerowym tempem obeszliśmy sobie wraz z całym tłumem jeziorka przy

dobrej

pogodzie...
03.08 - ostatni wycieczka, czyli powtórka sprzed dwóch dni
No i ci łże-przepowiadacze pogody z TA3 wszystko przekręcili

wczoraj ładnie, dzisiaj całe góry w chmurach od rana. Dodatkowo śpiewy i tłumy z okazji Dni Oravskiej Dediny skutecznie nas wykurzyły z Zuberca i o 12 już spakowanym samochodem przekraczaliśmy granice.