Początkowy plan był taki, aby dokończyć KEG-ową eksplorację okolic Chaty Terry'ego i wejść na ostatni zacny cel w okolicy. Jednak okazało się, że Luka nie da rady i jedziemy w okrojonym składzie, więc wpadliśmy na pomysł upieczenia dwóch pieczeni na jednym ruszcie
Skład: Kilerus, Golanmac i ja.
Dzień I - sobota 6 wrzesień:
Przed 6 lądujemy na parkingu w Starym Smokovcu, zostawiamy część sprzętu w samochodzie i ruszamy w górę. Na Hrebieniok jak zwykle dwadzieścia parę minut drogi. Tu zaczyna się dyskusja na temat nieskończoności, prawdopodobieństwa i przydatności matematyki w rozwoju cywilizacji, ale dymamy dalej.
Kiler wciska nam jakieś brednie

z teorii prawdopodobieństwa i próbuje nas przekonać do słuszności zmiany bramki w Polsatowych zabawach. Burzliwa dyskusja ciągnie się aż do miejsca gdzie widać naszą dzisiejszą drogę i mamy ważniejsze sprawy do rozważenia. Piękny początek dnia. Słyszałem więcej wulgaryzmów niż przez cały zeszły tydzień.
No więc mamy do wyboru podejście Żlebem Stilla(I) albo przez Ławkę Dubkego (0+).
Ponieważ pierwsza opcja jest bliżej i wydaje się nieco ciekawsza wybieramy właśnie ją. Mniej więcej tak:
Wchodzimy w koryto Małej Zimnej Wody, która jest dzisiaj faktycznie wyjątkowo mała. Jak to Maciek określa po kilkudziesięciu metrach:
-Albo mam wyjątkowo szczelne buty, albo nie ma tu wody.
Jest bardzo sucho i koryto jest zupełnie puste.
Wkrótce skręcamy w lewo i po głazach w górę do stóp Wielkiego Kościoła do wylotu żlebu Stilla.
Na początek wita nas ciekawy prożek skalny (I), potem trochę kruchym żlebem w górę, nieco w prawo do trawek. Znowu jakieś jedynkowe miejsca, po za tym 0+.
Droga dosyć przyjemna w wychodzeniu i piękna. Na stromej trawce robimy małe przerwy:
Widać stąd pięknie cały masyw Łomnicy i Durnego. Imponująco wyglądają drogi przez które ostatnio ganiali KEGi.
Skupiamy się jednak na drodze w górę. Czasami zdarzają się jakieś bardziej zajmujące płyty, prożki skalne, itp. Kilerus w akcji:
Strome gładkie płyty w żlebie mijamy trawiastymi upłazkami po prawej, potem trawers w lewo do żlebu. W tym miejscu bardzo krucho, ziemia, piasek, kamienie, itd. - wszystko się sypie i obsuwa spod nóg. Jesteśmy już pod Ciemniastym Przechodem. Na samej przełęczy na końcu żlebu zaklinowany blok skalny, który zdaje się wisieć na włosku. Kiler omija go idąc po stromych, eksponowanych płytach po prawej, my z Maćkiem idziemy łatwiejszą drogą w lewo. Z odrobiną problemów wciskam się zapieraczką w górę jakiejś szczelinki. A jednak się udało;) Jesteśmy w komplecie na przełęczy. Mały popasik. Słońce grzeje mocno. Widoki piękne. Na szczyt jeszcze jakieś 45 minut (0+). Najpierw percią przez stopnie skalne i półki po stronie Doliny Staroleśnej na krawędź żebra. Po drugiej stronie po gzymsiku do gładkiej płyty, którą przechodzimy za pomocą dużego wykroku po niewielkich stopniach. Potem na siodełko w grani i przez nie do Żlebu Birkenmajera, którym wprost na wierzchołek wśród kruchych prożków. Mittlegrat (2441m) zdobyty.
Dla mnie jest to najlepszy prezent na moje ćwierćwieczne urodziny, które tego dnia obchodzę.
Odpoczywamy sycąc się pięknymi widokami.
Wpisujemy się do zeszytu z puszki szczytowej i długo odpoczywamy:
Ciekawie prezentuje się z tej perspektywy Chata Terry'ego:
Przychodzi pora na zejście. Wybieramy drogę Ciemniastym Żlebem, według Świerza:
"Droga łatwa lecz długa i zawikłana, nadająca się niemal wyłącznie tylko do schodzenia"
Najpierw kawałek drogą wejściową do płyty, którą przechodziliśmy wykrokiem. Stąd w dół rynną rozszerzającą się nieco i przechodzącą w coraz szersze trawiaste upłazy, zwężające się i nastramiające w dole. Widać, że kończą się w dole wysokim progiem skalnym. Trawersujemy w lewo, do żebra skalnego, poprzez które do trawiastego żlebu schodzącego z Ciemniastego Przechodu. Nim nieco w skos pod górę na kolejne żebro skalne.
Po jego drugiej stronie ukazuje się u góry piękny widok na grań Kościołów, a na dole bardzo stromy trawiasty żleb przechodzący w stromą rynnę z progami skalnymi. Schodzimy nim powoli. Jest to jedno z najbardziej traumatycznych zejść w moim życiu. Niby nie jest trudno, ale trawki są niesamowicie śliskie. Każdy upadek może się zakończyć kilkusetmetrowym lotem stromym żlebem. Po za tym jest niesamowicie krucho. Idę ostatni, bo lina w plecaku trochę mnie obciąża. Kiler "pobiegł" szybko w dół i jest jakieś 40-50m niżej w żlebie. Po chwili znika mi z pola widzenia za jakimś głazem. Maciek po lewej walczy z trawkami. Idę ostrożnie kruchym żlebem trawersując w lewo w stronę Maćka. Nagle spod nogi wyjeżdża mi duży kamień w kształcie długiego na pół metra prostopadłościanu. Złapałem równowagę i nie poleciałem, ale kamień momentalnie leci w dół żlebu. Zdążyłem tylko krzyknąć "Uwaga kamień!!! Kiler motyla noga! Spier.dalaj!!!!" Kamień błyskawicznie nabiera prędkości, tłucze wszystko po drodze powodując całkiem sporą lawinę kamieni w dół żlebu. Rozlega się niesamowity łomot tłuczących się granitów. Nogi mam z gumy. Nie widzę kilerusa i nie wiem co z nim. Maciek szybko mnie uspokaja mówiąc, że Kiler wyszedł właśnie ze żlebu na trawki. Aż boję się pomyśleć co by się stało gdybym ten kamień strącił minutę wcześniej. Żaden człowiek nie miałby szans na przeżycie po uderzeniu nim w tułów czy głowę.
Dopiero po kilku minutach się uspokajamy i idziemy dalej. Kruszyzna jest niesamowita, a do tego żleb jest stromy. Staramy się iść zwartą grupą. Co chwilę natrafiamy na prożki skalne w żlebie, które przeważnie przechodzimy zapieraczką lub tyłem po stopniach skalnych. Niektóre większe omijamy po trawkach prawą strona żlebu. Potem żleb przechodzi w stromy kanion, który kończy się olbrzymim zaklinowanym głazem, tworzącym kilkunastometrowy próg. Maciek znajduje wbity hak z pętlą z repa - ktoś zjeżdżał w dół progu. My obchodzimy go prawą strona po stromych skałach i trawkach.
Potem już tylko w dół kanionu rozszerzającego się i opadającego piargiem do Doliny Staroleśnej. Wygląda, że na dzisiaj koniec przygód. Lekka ulga. Idziemy w dół w stronę znakowanego szlaku, do któreg pozostało już tylko 200-300 metrów. Problem w tym, że ten odcinek to gęsta kosodrzewina. Przejście przez nią to straszna masakra. Idziemy balansując po gałęziach lub przeczołgując się pod nimi. Co chwilę się przewracamy, zaczepiamy plecakami. Cali jesteśmy uciapani żywicą. W końcu po długiej walce dochodzimy do strumienia, który jeszcze musimy przekroczyć. Jest rozlany w taki sposób, że przekraczamy go kilkakrotnie. W końcu na ostatnim przejściu kiler poślizgnął się na mokrym kamieniu i poleciał do wody. Jest mokry aż do kolan. Klnąc ściąga buty, i wylewa z nich wodę. Siedzimy i czekamy aż trochę wyschnie. Droga do Smokovca to już bezproblemowy szlak znakowany.
Na dole zakupy, odpoczynek i koło 19-20 przepakowanie w samochodzie.
Zabieramy śpiwory i idziemy w stronę Doliny Wielickiej. Jest już ciemno. Idziemy wzdłuż niewielkiego wyciągu, który według mapy przecina żółty szlak. Niestety nie znajdujemy go. Jesteśmy zmęczeni po całym dniu, więc postanawiamy zamiast iść dalej przespać się tutaj. Rozkładamy się pod gołym niebem w jakichś krzaczorach w lesie niedaleko nad Smokovcem.
Pijemy moje urodzinowe piwko, jemy, gadamy. Około 22 kładziemy się w końcu do spania. Powoli zasypiamy.
Dzień II - niedziela 7 września:
Noc jest bardo ciepła. Śpię w śpiworze i płachcie biwakowej, więc jest mi gorąco. Kręcę się co chwilę strzepując z twarzy pająki i inne robactwo pchające mi się do śpiwora. Co chwilę przysypiam. Momentami na dłużej. Nad głową szumią drzewa smagane bardzo mocnym wiatrem. Śni mi się Pośrednia Grań, lecący olbrzymi głaz, lawina kamieni. Nagle czuję uderzenie w plecy. Podrywam się z krzykiem i wychylam głowę ze śpiwora. Zaspany, zastanawiam się gdzie jestem. Widzę kilerusa z zapaloną czołówką kręcącego się niespokojnie. Przestraszonym głosem mówi szybko: "Ja pier... motyla noga! Pier.... to. Ja tu nie śpię. Ja stąd spierd....!" Maciek się budzi. Patrzę na zegarek. 1:47. Kiler mówi dalej przestraszony: "motyla noga! Coś tam łazi po krzakach. Słyszałem jakieś mruczenie czy ryczenie." Świeci po krzakach. Słyszę jakieś ciężkie, mocne tupanie. Maciek wstaje i też świeci dookoła. Ja nie mogę zlokalizować swojej czołówki. Wychodzę ze śpiwora, ubieram szybko spodnie, buty, kurtkę. Coś dużego łaziło po krzakach parę metrów od nas. Możliwe, że był to niedźwiedź. Może tylko duży jeleń. Przestraszyliśmy się trochę, więc postanawiamy się szybko spakować i stamtąd znikać. Szansy na to, że nas coś zaatakuje raczej nie było, ale że nas coś dużego przez przypadek zdepcze podczas snu jak najbardziej. Pakujemy się i zaspani idziemy do Smokovca do samochodu. Tam kolejne przepakowanie. Zostawiamy sprzęt biwakowy i idziemy do Doliny Wielickiej. Jest 2:30 w nocy. Zupełnie ciemno. Droga przez las dłuży się niesamowicie. Nikomu nie chce się iść. Często przystajemy. W końcu po 4 dochodzimy do Śląskiego Domu. Wieje huraganowy halny. Rozkładamy się na tarasie i próbujemy chwilę odpocząć, zdrzemnąć się. Kiler robi sobie osłonę od wiatru ze stolika i ławek. W końcu wiatr przewraca na niego ten stolik. "K... nie da się tu siedzieć!" Koło 5 idziemy do schroniska i tam siedzimy, jemy, odpoczywamy. Kilka grupek turystów z przewodnikiem rusza na Gerlach. Jest nieco ruchu.
Około 6 jest już zupełnie jasno i my też wychodzimy ze schroniska. Wiatr wieje niesamowicie mocno. Podchodząc pod próg Doliny Wielickiej czasami zapieram się kijkami, żeby się nie przewrócić.
W Wielickim Ogrodzie skręcamy w prawo wyraźną ścieżką w stronę Staroleśnej. Podchodzimy powoli trawiastym zboczem omijając wylot Kwietnicowego żlebu. Jesteśmy zmęczeni i niewyspani. Do tego ten cholerny wiatr. Zupełnie nie chce się iść do góry. Jednak widoki są zachęcające. Pięknie prezentuje się Żleb Karczmarza w masywie Gerlacha:
Z trawek idziemy coraz bardziej w lewo do Kwietnicowego żlebu, którego dno przecinamy i jego lewym brzegiem po miejscami kruchych stopniach w górę do miejsca gdzie przechodzi on w wielki kocioł skalny. Nad nami potężny masywny szczyt Staroleśnej opadający w naszą stronę gładką pionową ścianą. Od kotła odchodzi kilka odnóg żlebu, my idziemy nieco w prawo, a potem do góry na wprost po stopniach skalnych wąskiej rynny. Potem dosyć kruchym terenem wprost pod górę. Przechodzimy przez kilka żeber skalnych, eksponowaną rysą przecinamy żleb i wychodzimy nad Kwietnikową przełączkę. Kiler znajduje pętle zawieszoną na dużym bloku skalnym - ktoś stąd zjeżdżał. Przed nami szczyt, pod nami kilka metrów niżej przełączka. Po prawej pionowa kilkusetmetrowa ściana, po lewej 10 metrów stromo w dół żlebem do rysy, a za nią prawie pionowa rynna. Ekspozycja robi duże wrażenie. Zejście do przełączki nie jest trudne technicznie, ale ze względu na przepaść idziemy ostrożnie i wolno, świadomi, że drobny błąd byłby tym ostatnim.
Z przełączki kilkadziesiąt metrów po stromym kruchym piargu do przełęczy oddzielającej wschodnie wierzchołki Bradavicy od zachodnich. Na północ spada stąd bardzo stromy żleb:
Szczyt ma 4 wierzchołki. Po kolei wchodzimy na 3 z nich. Odpuszczając sobie najniższy z nich. Na szczycie wpisujemy się w zeszyt.
Widoki piękne, jednak wczoraj było ładniej.
Widok na zachodnie wierzchołki na tle Gerlacha:
Kiler na północno-wschodnim wierzchołku:
Planujemy zejście przez Zwodną Ławkę, jesteśmy już jednak dosyć zmęczeni, a jest to dosyć eksponowany i trudniejszy technicznie wariant, więc po obejrzeniu drogi rezygnujemy i wracamy trasą wejściową.
Z Kwietnikowej przełęczy rysą skalną stromo w dół rynny. Z niej od razu w górę na żebro, nim znów podobnie w dół i jeszcze raz w górę na kolejne żebro. Wszystko w dosyć mocnej ekspozycji. Potem jest już znacznie przyjemniej. Tak samo jak przy wejściu, tylko w drugą stronę. Dosyć szybko schodzimy na dół bez większych przygód. Po 16 jesteśmy w Tatrzańskiej Polance, skąd elektriczką jedziemy do samochodu w Smokovcu. Po 14 godzinach w górach poprzedzonych niespełna 4 godzinnym snem i biorąc pod uwagę, że jest to drugi dzień akcji jesteśmy już dosyć zmęczeni. Jednak dwa piękne szczyty zostały szczęśliwie zdobyte. Podsumowując: "A jednak się udało"
