Witam wszystkich!
To mój pierwszy post, lecz czytam Was od dłuższego czasu. Moje doświadczenie górskie jest znikome( Kasprowy, Giewont, DPS i parę dolinek), a mojej partnerki w tatrzańskich podbojach(a zarazem dziewczyny

) jeszcze mniejsze. Jednak w tym roku wyposażeni w mapy, przewodnik i wiedzę uzyskaną na tutejszym forum wyruszyliśmy w Tatry z mocnym postanowieniem zdobycia czegoś ciekawego. A zatem...
dzień pierwszy - 30.08
Wcześnie rano pobudka, pociągiem do Katowic i dalej ze stolicy Górnego Śląska do stolicy polskich Tatr, w której meldujemy się około godziny 12. Szybko się logujemy na kwaterze i ruszamy na rozgrzewkę do Doliny Kościeliskiej. Spacer przez dolinkę powolnym tempem , podziwiamy widoczki i dochodzimy do wąwozu Kraków. Bardzo fajne miejsce, a ponadto w przeciwieństwie do szlaku dnem doliny było pusto. Pod drabinką spotykamy pewne starsze małżeństwo, którego żeńska połówka robi właśnie trzecie podejście do rzeczonej drabinki i jest bliżej wycofu niże wejścia. Okazało się również, że nie posiadają latarki, ale daliśmy radę przejść przez smoczą jamę, choć narzekania było co niemiara. Z łańcuchami większych problemów nie było, choć w samej dziurze dosyć mokro i to mogło trochę utrudniać. Po wyjściu z jaskini zejście w dół i dreptanie doliną, a później już na kwaterę. Przyjemna rozgrzewka dla rozruszania kości.
Dzień drugi -31.08
Z racji tego, że był to ostatni dzień przed remontem asfaltu do Morskiego Oka postanowiliśmy się do niego doczłapać, tak aby móc sobie spokojnie i bez stresu wrócić. Początkowo chcieliśmy zacząć od kuźnic i przez Krzyżne dostać się do DPSP. Zrezygnowaliśmy jednak z tego wariantu, czego później żałowaliśmy. Ostatecznie start z przystanku autobusowego Zazadnia i szlakiem na Polane Rusinową. Podczas dochodzenia do kaplicy pojawiły się pierwsze chwilę zwątpienia, co do kondycji mojej dziewczyny, jednak, jak okazało się w dniach następnych były zdecydowanie nie potrzebne (po prostu nie lubi podchodzenia w dolinach.

)Na polanie sesja zdjęciowa, widoki świetne, ludzi sporo większość z nich wchodzi na Gęsią Szyję. My zaś podążamy w kierunku Polany pod Wołoszynem i dalej Wodogrzmotów. Szlak bardzo przyjemny i cichy( 4 spotkane osoby przez godzinę), a widoki na Dolinę Białej Wody i Gerlach ciekawe. Od Wodogrzmotów do góry Roztoką. Co chwilę podziwianie widoków i sesja zdjęciowa (to był głód Tatr

). Tak więc powoli docieramy do Siklawy, która robi wrażenie. Dalej do schroniska, chwila przerwy i do góry szlakiem w kierunku MOka. Szlak jaki jest każdy wie, więc nie ma co się rozwodzić. Fakt, że zrobiło się tłoczno i tempo nie było piorunujące. Wreszcie docieramy do stawu. Jest już nieco późno, a w związku z tym ,że w pensjonacie jedzonko serwują do 19 robimy tylko kilka zdjęć i ruszamy asfaltem , który pokonujemy w przyzwoitym czasie 1h 15 min. W zasadzie był to trochę bieg, który po całym dniu powalił mnie na kolana, ale dzień zdecydowanie udany.

Dzień trzeci 01.09
Celem był Giewont, czyli odrobinkę wyżej niż dzień wcześniej, a ponadto kolejna okazja do zaprzyjaźnienia się z żelastwem. Ruszamy, przez Małą Łąkę i wypada mi się tylko zgodzić z
Antyqjonem, który w swojej relacji zachwalał ten szlak. Droga przyjemna ludzi nie ma, tylko owady a po prawej cały czas Wielka Turnia. Później stromiej do góry i przez kosówkę, aż na przełęcz kondracką. Tutaj już większa ilość turystów, w szczególności, że byliśmy nieco późno. Po łańcuchach do góry (małe kłopoty w jednym miejscu) i już jesteśmy na szczycie. Widoki świetne - Zachodnie, Wysokie jak na dłoni. Wszystko było by super gdyby nie ten śmietnik, który ludzie zostawiają po sobie. Butelki, pety, papierki - Wstyd.
Po chwili w dół , krótka przerwa i wracamy, tym razem przez strążyską. Droga nie najgorsza, ale w porównaniu z Małą Łąką zdecydowanie mniej przyjemnie. Powolnym spacerkiem docieramy do Polany, po drodze mijając awanturujące się małżeństwo. Przyczyną kłótni dziecko, które przy skalnym żeberku postanowiło zakończyć drogę i za nic w świecie nie ruszać dalej. Na polance biwak i do pensjonatu.
Dzień czwarty 02.09
W planach był Kasprowy, a potem miało się zobaczyć. Zaczynamy w kużnicach i powoli do góry przez Jaworzynkę (jak Ja nienawidzę tamtędy) chodzić. Po jakimś czasie w Murowańcu, przerwa i dalej na Kasprowy. Słońce w pełni, gorąco, zero wiatru i aż wstyd mówić, ale omal tam nie padłem na twarz. Kryzys jakich mało. Zmęczyłem się okrutnie - więcej tym szlakiem nie pójdę

. Na szczycie sesja zdjęciowa i lecimy dalej w kierunku Beskidu. Wreszcie meldujemy się na przełęczy świnickiej. Pierwotnie mieliśmy stąd schodzić, ale w dziewczynie odezwał się ambitny charakterek i postanowiła zaciągnąć mnie na górę. Po kilkuminutowej debacie, mimo zbierających się chmur ruszamy w górę. Było warto!! Podejście raczej bez większych problemów. Trochę się obawiałem z racji moich dawniejszych problemów z lękiem wysokości, ale dałem radę. Jedyne miejsce, które sprawiło nam więcej kłopotów to ostatni łańcuch przed samym szczytem. A u góry fantastycznie- widoki niesamowite. Trochę zdjęć i czas się zbierać. Było już trochę późno, przez zawrat mogliśmy nie zdążyć. A poza tym jest tam trudniej i nie wiadomo jak byśmy sobie poradzili. Dlatego szybko wracamy na świnicką i dalej w dół, przez pojezierze do Murowańca. Tam przerwa i tym razem dla odmiany, szybkie zejście Boczaniem do Kuźnic. Wycieczka świetna, a Świnicę polecam każdemu kto jeszcze nie był bo naprawdę warto, a trudności są nie wielkie(szlakiem od Kasprowego rzecz jasna)

Dzień piąty - 03.09
Mieliśmy sobie odpocząć, pospać dłużej, ale....
wstajemy rano, a za oknem znowu świetna pogoda. Szybka decyzja - Czerwone Wierchy. Busikiem do Kir i dalej na Ciemniak. Sporo się naczytałem o tym szlaku, że jest niezbyt fajny i męczący, dlatego były pewne obawy. Faktycznie jego pierwsza część przez las mniej więcej do skały Piec jest mozolna, a w dodatku owady atakują z każdej strony. Jednak dalej jest już lepiej, choć zejście tą drogą pewnie daje w kość. Do chodzimy do Chudej Przełączki, gdzie pojawia się wiatr, który towarzyszy nam już do samego końca. Wejście na Ciemniak nie sprawia problemów a widoki z niego, jak i pozostałych Wierchów fantastyczne. Wrażenie robi także ściana Krzesanicy. Z powodu wiatru siedzenie na górze nie było miłe i szybkim krokiem zmierzamy do Kopy Kondrackiej a potem do przełęczy, z której schodzimy na Kondratową. Idzie sie długo, zakosami a schronisko cały czas wydaję się na wyciągnięcie ręki, co zdecydowanie źle odbija sie na psychice człowieka spragnionego piwa

. Chwilę po zejściu z Przełęczy widzimy "Sokoła" przeprowadzającego tam akcję. Wreszcie docieramy do schroniska - krótki popas, piwko i w dół do Kuźnic.
Dzień szósty -04.09
Ten dzień musiał nadejść... dzień małego kryzysu i chęci na wypoczynek. Jednak postanawiamy nie oddawać się całkowicie leniuchowaniu i wreszcie ruszamy do Kościeliskiej. Cel pierwszy do Jaskinia Raptawicka. Dochodzimy do szlaku, i po łańcuchach, których równie dobrze mogłoby tam nie być idziemy do góry. Docieramy do żelastwa przed samym wejściem do jaskini i to jest już bardziej przydatne, wreszcie drabinka i do dziury...
Przyjemne miejsce, cicho, chłodno i ciemno

. Zdjęcia i powrót. Przy okazji dwie zabawne historie: Na stwierdzenie swojej żony że trochę tu trudno, mąż stwierdza:
"Tak, bo to jest czarny szlak". Oraz dziewczyna w śnieżnobiałych adidaskach i z różowym plecaczkiem przez telefon do mamy:
"Mamo byliśmy w jaskini , ale nie weszliśmy bo nie miałam latarki i sprzętu"
Dalej do schroniska Ornak i nad staw smreczyński. Cudowne miejsce, wyobrażam sobie jak musi tam być świetnie, gdy nie ma ludzi, jest cicho i spokojnie. Chwila kontemplacji i wracamy spacerem do kir. Dzień odpoczynku, ale również przyjemny i pełen pozytywnych wrażeń.
Dzień siódmy - 05.09
Tegoroczną przygodę z Tatrami postanowiliśmy zakończyć ciekawym akcentem. W tym cel ruszamy do Kuźnic. Do Murowańca tym razem przez Boczań, ale droga równie nie przyjemna jak Jaworzynka. Wreszcie docieramy do schronu, gdzie zjadamy zupkę i zastanawiamy się co dalej, gdyż za oknem halny robił swoje. Jednak udajemy się w w kierunku Czarnego Stawu, a dalej sie zobaczy... No i tak się "zobaczyło", że wylądowaliśmy na Skrajnym Granacie

Podejście mozolne, ale bez większych problemów, miejsce z łańcuchem łatwe. Jedyny błąd popełniliśmy w momencie, o którym Nyka pisze: "
Doszedłszy do żlebu spadającego spod Pańszczyckiej Przełęczy wspinamy się obramiające go grządką skalną". My na chwile zgubiliśmy szlak i poszliśmy chyba fragmentem tego żlebu (ale pewien nie jestem). Na szczęście problemów nie było. Na górze fantastycznie, a przejście Granatami rewelacja. O ile jest dobra pogoda, to nie ma problemu. Obawiałem się "mitycznej szczeliny", ale jak już koledzy z forum udowadniali wcale nie jest taka straszna. Docieramy do Zadniego Granatu i nie bez żalu zaczynamy schodzić. Nie bez żalu, bo apetyty rosły w miarę jedzenia, ale emocje trzeba sobie dozować powoli, a na dalszej trasie jest pewnie trudniej. A więc w dół do Zmarzłego Stawu, dalej do Czarnego, cały czas z pięknymi widokami. Wreszcie jesteśmy w Murowańcu, a dalej kolejny "dramat" na szlaku w Jaworzynce(jakaś kolejka by się przydała na szlaku

). W ten sposób zakończyliśmy naszą zabawę w górach, gdyż dnia następnego czekał nas powrót do domu.
Podsumowując było świetnie, pogoda elegancka przez wszystkie dni pobytu, i cele zrealizowane niemal w 100%. Powrót za rok, choć może uda się wcześniej.
Pozdrawiam czytających