Dzień 1 melanżowo-towarzyski
Powitał nas piękną jesienną pogodą
plany na wieczór: Zaczęło się grzecznie – na grani Krupowej spotykamy się z Endrju z którym udajemy się do Zagrody. Miło płynie czas, kiedy dociera do nas wiadomość od Świni, o tym, że zmierzają do Podkowy. Wyruszamy więc. W drodze spotykamy Świnie, Lufkę i Słońce Żywca. Po kilku piwach w miłej atmosferze i dźwiękach góralskiej muzyki czas wrócić na kwaterę. Humory dopisują. Śpiewy patriotyczne na ulicy. Przenocowaliśmy na naszej kwaterze strudzonego wędrowca

Pozdrawiamy kolegę Endrju.
Dzień 2 Grześ-Rakoń-Wołowiec
Wyruszamy pierwszym busem do Chochołowskiej, z racji, że szybko robi się ciemno bierzemy rowery i w długą
Mgły szybko się podniosły i naszym oczom ukazał się piękny widok
po krótkim odpoczynku w schronie i przesmacznym deserze chochołowskim wyruszamy w kierunku Grzesia, szlak z Bobrowieckiej Przełęczy wzdłuż granicy zamknięty, mimo to idziemy dalej w nadziei że nie spotkamy tam żadnych filanców
Utrudzeni docieramy na Grzesia, pogoda piękna, widoki również. Dalej czeka nas wędrówka przez Rakoń na Wołowiec, wg naszym obliczeń przy dobrym tempie powinno starczyć czasu na powrót za jasnego ale czy na pewno? Pod Rakoniem wychodzą moje braki kondycyjne, na szczęście Magda trzyma się nieco lepiej. Zaczyna wiać halny, piździ na maksa i próbuje nas zwiać z grani ale nie odpuszczamy bo cel coraz bliżej. Ostatni etap w drodze do celu to mozolne podejście na Wołowiec utrudniane raz za razem podmuchami halnego... Udało się weszliśmy i oto naszym oczom ukazuje się przepiękne zjawisko, które wcześniej znaliśmy tylko ze zdjęć, czyli MORZE CHMUR

Jesteśmy pod wrażeniem, w pośpiechu robimy sesję zdjęciową ale zimno i mocny wiatr nakazują nam niebawem powracać. Schodzimy w dół Doliną Wyżnią Chochołowską szlakiem zielonym prowadzącym przez las, który w ciemnościach wygląda mrocznie i złowieszczo

To znak, że trzeba włączyć czołówki. Od schronu do Siwej Polany jeszcze kawał drogi, a tu same pustki i ciemność. Lubię takie klimaty, Magda trochę mniej, bo nigdy nie wiadomo czy drogi nie zajdzie nam niedźwiedź, tak jak to był rok temu w Kościeliskiej. Na szczęście po drodze spotykamy parę, więc we czwórkę będzie szło się dużo raźniej, a światła też będzie więcej. Niestety to nie koniec naszych kłopotów. Ucieka nam ostatni bus do Zakopanego, napotkana para nas opuszcza i wtedy do akcji wkraczam ja, łapię stopa, który okazuje się taxi, negocjuję cenę kursu (o połowę niższą) pozdro dla Pana taksówkarza i po pół godzinie jesteśmy w ciepłej kwaterce

Opijamy naszą akcję górską i idziemy wcześnie spać, aby zebrać siły na następny dzień.
