Jako że od czegoś trzeba zacząć, to zacznę od końca.
Trzy dni w Murowańcu przy ciągłych opadach śniegu i wzrastającym zagrożeniu lawinowym, to mógł być horror a nie był

ale od początku.
W piątek rano spotkanie z Anką i Agnieszką na dworcu w Zakopanem i po szybkich zakupach decyzja (jak się okazało brzemienna w skutkach) - którędy idziemy? Widoki pogodowe cienkie jak barszcz, wiec wybór pada na Brzeziny
Przy wejściu na szlak małe zaskoczenie, mnóstwo śniegu - dobrze, że przynajmniej są koleiny. Docieramy w okolice Psiej Trawki i zatrzymujemy się na posiłek. To właśnie tu znika bezpowrotnie bochenek chleba, w tajemniczych okolicznościach odłącza się on od grupy i ginie wśród zasp śnieżnych. Nigdy już nie zostanie odnaleziony.
Szlak przez Brzeziny ma tego dnia około 20km, na pytanie: czy długo jeszcze? pada złudna odpowiedź - jeszcze pół godziny (i tak dziesięć razy).
Po trzech godzinach, tracąc już nadzieję docieramy na miejsce. Nawet nie zauważyłam, że po drodze zamarzła mi głowa
Meldujemy się i zjadamy obiadek. Trochę marudzimy, ale w końcu zapada decyzja - trzeba gdzieś pójść. Czarny Staw wydaje się celem idealnym. Maszerujemy więc sobie dziarsko, dziewczyny z przodu ja nieco z tyłu. Widoki nie powalają, właściwie nie widać nic oprócz świerków. Szlak przetarty, ale śnieg po bokach sięga dość wysoko. I tak sobie idąc strącam prawym kijkiem kawałeczek śniegu. Reakcja jest natychmiastowa, po prostu efekt domina. Ułamek sekundy i rusza cały stok. motyla noga - tyle zdążyłam pomyśleć. Na szczęście śnieg był lekki i zjechała tylko wierzchnia warstwa, na szczęście stoku było więcej pode mną niż nade mną - śnieg się zatrzymał, moje serce też - zasypało mnie tylko po uda. Uff...ale się spociłam. Jednocześnie uznałam, że limit szczęścia na dziś został wyczerpany i zarządziłam odwrót. Reszta spaceru upłynęła na zwiedzaniu okolic Betlejemki i zabawach w śniegu po pas.
W sobotę okazało się, że śnieg nadal pada. Jest go już bardzo dużo i wiadomo, że o działaniach górskich można zapomnieć. Postanawiamy się udać w okolice Zielonego Stawu i w ogóle połazić po pojezierzu.
Dla ułatwienia wzdłuż szlaku odbywają się zawody ski-tourowe w związku z czym ze szlaku co chwile trzeba uskakiwać w zaspę. Po drodze oczywiście zabawa :
W pewnym momencie uskakując przed narciarzem Aga wpada w śnieg i znika, a po niej zostaje tylko metrowy krater.
Co jest?
Wielka dziura ukryta pod śniegiem, mostek albo coś no i ten nie stawiający żadnego oporu śnieg. Po wyciągnięciu Agi idziemy dalej. Jeszcze przed stacją kolejki szlak odbija w górę a do samej stacji przekopujemy się w śniegu. Kolejka nieczynna, melinujemy się za domkiem przy krzesełkach - jedzonko i herbatka. Wieje silny wiatr a gościnni panowie z obsługi akurat zaczynają odśnieżanie

Super.
Poza kolejką nie ma nic, niebo łączy się z ziemią - nicość. Nie ma sensu iść dalej, nie ma szlaku, zaczyna mocniej wiać, wyraźnie spada temperatura. Uciekamy stąd. Wracamy do schroniska, narciarze nadal jeżdżą, ale jakby ich mniej.
Po obiedzie nadal pada śnieg, idziemy na spacer, szybko zapada zmrok.
Jeszcze więcej śniegu, dziewczyny się tarzają, wiją też sobie gniazdo pod sosną.
Po powrocie do schroniska dowiadujemy się, że ogłoszono czwarty stopień zagrożenia lawinowego.
Niedziela budzi nas - śniegiem. Wczoraj zapadła decyzja, że mamy się rano ewakuować i pójść sobie na spacer już gdzieś na dole.
Po wyjściu ze schroniska widok w lewo
widok w prawo
No masakra. Tylko Ulfik zadowolony gryzie szczotkę i tarza się w śniegu.
Nic to, ruszamy w dół do Brzezin, szlak prawie nie przetarty, długi jak zwykle, monotonny jak zwykle. Jedynym pocieszeniem są spotykane po drodze formacje śnieżne.
Gdzieś na moście zatrzymujemy się na popas:

(tym razem nic nie ginie)
Docieramy do Brzezin (oczywiście sprawdziłam nie ten autobus co trzeba). Nie szkodzi, jest w końcu śnieg

można się pobawić.
W końcu udaje nam się wydostać i lądujemy na dworcu, gdzie nawet nie ma gdzie schować plecaków - żeby sobie na lekko pochodzić. Pakujemy się więc w busa i za całe cztery złote fundujemy sobie wycieczkę objazdową Poronin - Ząb - Gubałówka. Nawet na chwilę Giewont wylazł. Z Gubałówki ekstremalnym czarnym szlakiem podążyłyśmy w dół na zakupy a potem na pociąg.
Pomimo niesprzyjających warunków bawiłam się świetnie za co moim współtowarzyszkom dziękuję.
Jednocześnie poproszę głównego fotografa ekspedycji o wrzucenie zdjęć artystycznych, ponieważ moje mają jedynie charakter poglądowy.
Chwilka, jak to było...Bo w góry trzeba chodzić zawsze
