Wyprawa numer dwa.
Ten tydzień miał rozruszać zastałe przez zimę mięśnie i przynieść trudniejsze, zimowe wyzwanie. Z obu założeń tylko pierwsze udało się zrealizować. Celem były dwa munrosy w okolicach miejscowości Crianlarich - Cruach Ardrain i Beinn Tulaichean. Troszkę bardziej strome, trochę bardziej skaliste, trochę bardziej skomplikowane topograficznie. Niestety moje przeczucia co do zimy i jej rychłego zgonu, ktory zwiastował klucz lecących gęsi gdy wracaliśmy z Schiehalliona, sprawdziły się. Zima pozostawiła po sobie jedynie placki ze śniegu pstrzące wyższe partie gor. W dolinach dziś już pachniało wiosną.
Wczoraj jednak o zapachach trudno było coś powiedzieć - gdy tylko osiągnęliśmy ramię pierwszego szczytu wiatr wtłaczał powietrze do nosa i ust, Vespa probowała stać w skosie opierając się o podmuchy, a dźwięk jaki wydawała wichura wpadająca pomiędzy moje oba kaptury nieodmiennie kojarzył mi się z przelatującym myśliwcem odrzutowym. Niezrażeni jednak pogodą, dziękując opatrzności za widoczność, dość szybko zdobyliśmy pierwszy, wyższy szczyt podziwiając po drodze widoki...
Wiatr szybko spędził nas na przełęcz skąd został już jedynie spacerek na drugiego munrosa
Powrot jak zwykle opracowaliśmy samodzielnie i by nie wracać po swoich śladach trawersowaliśmy kocioł pod szczytem wbijając się na przełęcz
z ktorej powoli obniżaliśmy się bokiem stoku ku dolinie starając się trzymać z dala od płynącego w dnie doliny potoku, wokoł ktorego widać było trzęsawiska.
Kolejne dwa szczyty do kolekcji munrosow (to już 22) i dość żmudna i dobrze wpływająca na kondycję wycieczka to dwie pozytywne strony niedzielnego wypadu.