Misieg napisał(a):
trasa z tego co wiem jest znana na miesiąc lub 2 tyg przed egzaminem więc masz mnóstwo czasu na przygotowania. Do tego znasz nazwiska egzaminatorów i nie oszukujmy się dobrze wiemy kto będzie nas egzaminował i na co będzie zwracać uwagę.
W większości regionów tak wcale nie jest.
Misieg napisał(a):
Detale i obiekty wałkowane.....każdy 1 obiekt na trasie może być wałkowany, niekoniecznie najważniejszy.
No chyba nie twierdzisz, że ktoś, kto dostał "cynka" co konkretnie będzie wałkowane ma takie same szanse, jak ktoś, kto jest daleko poza układami i komisja z góry zakłada, że trzeba się na nim odkuć. Tak jak w moim przypadku za list opublikowany w "Goscińcu", w którym napisałem kilka zdań prawdy o tym środowisku i cyrkach jakie wyczyniali ze Szkołą Górska Przewodników w Samotni.
Misieg napisał(a):
Zresztą znajomość samej trasy to nie wszystko, przecież egzaminator może zadać jakieś ogólne pytanie?
Może, ale praktyka pokazuje, że nie zadaje. Bo praktyka jest zwykle taka, że egzaminatorom często nie chodzi o to, by sprawdzić wiedzę i doświadczenie zdającego, tylko aby mu udowodnić, że o jakiejś pierdołce o zupełnie nieistotnym znaczeniu akurat nie wie. Oczywiście takie podeście nie dotyczy "kolesiostwa". Na ogół jest dokładnie tak, jak w opisie egzaminu z 2004 r., a więc nie tak dawno, który można znaleźć z pod jednym z podanych wcześniej linków:
"Wynik końcowy wcale nie musi zależeć od umiejętności. Jeśli chce się kogoś oblać to się go zawsze obleje." albo
"Tu jest taka zasada: Jak kogoś nie lubię to go trzeba pognębić."
Jeszcze zacytuję fragment tekstu z prowadzonej przez mnie strony, gdzie opisuję egzamin na przewodnika
górskiego:
"Przebieg pamiętnego egzaminu, to atmosfera zastraszenia, wożenie kursantów autokarem z dala od gór, niedopuszczanie do wypowiedzi na temat gór po trasie, a później "gnąco - łamiące" pytania w Lwówku Śląskim - miasteczku położonym na wysokości niewiele ponad 200 m n.p.m. i koncentrowanie się na całkowicie drugorzędnych szczegółach, zupełnie nieistotnych dla uczestników wycieczek. Egzamin odbywał się wyłącznie w autokarze i w obrębie miejscowości podczas postojów na trasie. Wyjścia w góry nie było wcale. Kuriozalne było podsumowanie egzaminu przez przewodniczącego Komisji Egzaminacyjnej, który na tej podstawie stwierdził, że takie a takie osoby nie znają gór i nie mogą zostać przewodnikami sudeckimi... Na blisko 40 osób zdało tylko 5. Przewodniczący Komisji kazał wierzyć nam, że pozostałe osoby nie uczyły się, że chodziły na kurs, traciły czas, wydawały pieniądze i przyszły nie przygotowane na egzamin??? Takie wyniki egzaminów tylko źle świadczyły o wykładowcach z kursu, bo skoro niczego nie potrafili nauczyć kandydatów na przewodników, to po co to robili? "Nie można być sędzią we własnej sprawie", tak brzmi znana sentencja rzymska. A panowie z Dolnośląskiej Komisji Przewodnickiej egzaminowali swoich przyszłych konkurentów, więc czy mogli to robić rzetelnie? Oj tak, robili to bardzo skrupulatnie, na tyle, że nikt spoza układu przewodnikiem nie został."