Sobota. Parę dni wcześniej wykluł się Plan. A skoro duże "P", to znaczy, że nastawiam budzik na 1:30... Wyjazd rodzinny, bo jadę z mamą, miał być lajt

Wstajemy późnym wieczorem, pakujemy się w taxi i jedziemy na dworzec PKS. Tam tradycyjnie wsiadamy w przelotowy z Puław do Zakopanego, koło Brzeska przychodzi sen.
Budzę się niestety w Krakowie, wsiada ekipa wracająca z Irlandii i robi hałas (pozdrowienia dla pana krzyczącego WYRWY!!!). Uspokajają się, część wysiada w Myślenicach, przysypiam znów... Budzę się po raz drugi w Nowym Targu i już powoli zaczynam żyć. Przejeżdżając przez Poronin widzę auto stojące na awaryjnych w zatoczce przystanku, a obok stoi kobita i macha na autobus. Kierowca się nie zatrzymał, ale na początku Zakopanego jakieś ludki wysiadały... i wtedy babka zajeżdża drogę, pakuje się do autobusu i krzyczy:
-
Czy jest tu jakiś nawalony góral?!
Odpowiada jej cisza, po czym ktoś dla jaj woła
tutaj wszyscy nawaleni! Ale kobitka nie daje za wygraną, przedziera się przez autobus i odnajduje zgubę. Siłą wyciąga pijanego w trzy dupy faceta, szarpie się z nim na przystanku, w końcu gość przyziemia i ląduje w pokrzywach... Wesoły autobus kontynuuje wjazd do Z-nego. Zaraz potem przesiadamy się w busa do Kuźnic.
W Kuźnicach śniadanie i decyzja - Boczaniem do góry. W 55 minut osiągamy Przełęcz między Kopami, po chwili ukazuje się znana na pamięć panorama. Pogoda taka sobie, niebo całkowicie zachmurzone, ale może jakoś to będzie - myślimy i schodzimy na herbatę do Muro. W środku jeszcze niektórzy śpią w jadalni, mimo hałasu (to w końcu już po 8 ). Długo się nie rozsiadujemy, kierunek Czarny Staw. Bardzo lubię ten spacer zboczem Małego Kościelca, myk myk i jesteśmy nad Stawem. Robię parę zdjęć, pożywiam się czekoladą i co dalej? A dalej na Karb...
Byłem pewien że tu jest zielony szlak, zresztą mapa twierdzi to samo. A gdzie nie spojrzę, znaki są czarne, wyglądają na świeżo malowane. Zakos za zakosem, potem jeszcze jeden zakos, i jeszcze jeden... i lądujemy na grani. Spieramy się o definicję lufy, wychodzi na to że jak z prawdą, czy tam dupą, każdy ma swoją... Na Karbie już sporo ludków, ale większość nadchodzi od strony pojezierza. Wokół wszędzie chmury, raz podnoszą się na tyle że widać Granaty, raz opadają na wysokość przełęczy. Ruszamy wyżej - metodą "do zakrętu, a potem zobaczymy co dalej". Podchodzi się fajnie, oto i straszliwy kominek*. Przeszliśmy go bezproblemowo, chwila zadumy nad tym jak będzie wyglądało zejście, dochodzimy do wniosku, że "się zobaczy"
Idziemy dalej, zakosami z lewa na prawo, w paru miejscach mogłoby być ślisko, na szczęście skała sucha. Po jakimś czasie, ekhm, trudność. Ani ja, ani mama nie należymy do olbrzymów, a to jest ten moment, gdzie trzeba trochę nakombinować z użyciem rąk górnych. Powiem szczerze, miałem tam zagwozdkę większą niż na całym podejściu na np. Rysy. W końcu się jakoś wdrapujemy, wyciągam rękę, a tu już koniec góry.
Chwila odpoczynku na szczycie, widoki niespecjalne - cośtam się momentami pokazuje pojezierze, na drugą stronę nic a nic. Schodzimy - przez to że nogi mam krótkie jak kłamstwo, mam mały kłopot ze znalezieniem miejsca na stopy, ale opuszczam się na rękach coraz niżej i w końcu na coś trafiam. Potem fajne spacerowe zejście, kominek w dół też bez większych problemów i po chwili znów jesteśmy na Karbie. Mamy zapas czasu, więc niespiesznie schodzimy w stronę stawów, co jakiś czas oglądając się na północne zbocza Q.
Że niby tam byliśmy? Pogoda wciąż niezmienna, chmurwy prawie wszędzie, tylko czasem małe prześwity rzucają plamki światła na skały. Omijamy Murowaniec, bo po co... i schodzimy z przełęczy Jaworzynką. Po raz kolejny mamroczę pod nosem "nigdy więcej Jaworzynki", cóż poradzić, nie znoszę tego szlaku.
W Kuźnicach lądujemy po 14, a dalej już wiadomo, bus do dworca, ekspres do Płaszowa, przesiadka w osobówkę i koło 20 wracamy do domu...
*ku chwale mitu - a niech będzie że 20-metrowy!