Witam.
Po tamtorocznym, lutowym przyspieszonym zejściu z Goryczkowej Czuby ( zejściu nie planowanym ) od dawna chciałem tam wejść w wersji letniej. Pare podejść było. Ale się nie odbyło. Oczywiście nie piszę tu o trudnościach technicznych bo takich tam nie ma. Tylko sprawy życiowe odrzucaly od dokonania zemsty. A to plan się w aucie zmienił, a to wieczór poprzedzający wyjazd przedłuzył się ... Wreszcie czas zemsty wybił 28 sierpnia tegoż roku. Krótko mówiąc w czwartek około 14 dowiedzialem się, że muszę w piątek iść na urlop za 15 sierpnia. Wsiadam w autobus relacji Ciechanów - Zakopane, potem w busa do Kuźnic. I jako czlowiek rozsądny staje w kolejce do kolejki. W życiu nie wyjdę nogami własnymi na Kasprowy żeby potem iść dalej. Słuchawki na uszy, zespół Testament i czas mija szybko i miło. O 10 z minutami skręcam w prawo i cel mam przed oczyma.
W lutym był trochę inny z twarzy. Taki bledszy.
Pogoda cudna, ludzi stosunkowo mało. Podchodzę pod G. Cz. i szukam dróżki. Jest. Za raz za drugim zakrętem widzę znicze w niszy skalnej. Miłe powitanie. Potem przez trawki, skały, trawki i skały na szczyt. Morda mi się cieszy. Idę trochę dalej, tak plus / minus w miejsce z którego spadłem. No zębato tam i trochę wąsko i ostro. Dokonuje zemsty ... A potem leżę i leżę. Pierwszy raz w życiu jestem SAM na szczycie w Tatrach. Szok po prostu. Wypoczety i odnowiony duchowo idę dalej. Da się zejść w stronę ogólnie pisząc Kopy Kondradzkiej. I wskoczyć na szlak. No i potem wśród ludu turystycznego pod Kopę. Kompletnie nie chce mi się wchodzić na tą kopkę, z której niektórzy widzą po prawej stronie Łomnicę. Widać dwie ładne dróżki trawersujące Kopę. Sa tam jakieś zasieki z napisem TPN i rysunkiem zwierza rogatego ale obejść się da. Nie muszę pisać jak to skróciło drogę pod niejakiego Giewonta. Oczywiście nawet przez łeb nie przeszła mi myśl żeby tam wejść. Niektórych rzeczy po prostu turysta nie może zrobić drugi raz. Skręcam pod Mały Giewont, a potem staczam się do Strążyskiej na zupę borowikową. Pyszna. Tylko jakby mniejsza niż rok temu. Potem tkwiłem na PKS - autobus do Żywca dopiero o 20. A o 22.26 już mnie witano chorwackim winem w sklepie foto. Do domu wróciłem, wyspałem się. Udałem się wieczorem do tegoż sklepu odebrać sprzęt turystyczny ale jakoś za pierwszym razem nie wyszło. Zew wzywał z Parku. Skutecznie. Tak skutecznie, że jak w sobotę o godzinie 21 dowiedzialem się, że w niedzielę też w Tatry jadę to ... ucieszyłem się i zgodziłem. Niedziela była dramatyczna...