Po raz kolejny czas nam iść w gory.
Aby ofiarą stać się natury
Postanowiono, że dzisiaj rano
się wybierzemy trojką już zgraną.
Budzik na szostą, po co nam raniej.
Gęby nie będą zbytnio zaspane.
Jajka sadzone, dwie mocny kawy,
Do samochodu - start już wyprawy.
Z drogi do Glen Coe brak tu relacji.
Piwo, paliwo, szlugi na stacji,
Tuż przed dziesiątą cała wycieczka
Z buta uderza w stronę słoneczka.
Najpierw nudnawo, drogą pod gorę,
Słońce schowało się już za chmurę,
Lasek co mniejszy jest niż ma czapka
W lewo, do gory - tak każe mapka.
W zadek chędożon podejść czas przyszedł
Łapiemy oddech jak kocur myszę
Pnąc się po trawach jak cipka mokrych
przekleństw na ustach wstyd mi okropny.
Każdy kolejny koniec nam wzgorza
następne piętra podejść wynurza
Wiatr się nasila, według prognozy,
Ciężko odpocząć dłużej bez kozy
W końcu ostatni wał tuż przed grzbietem
Trzeba zaczekać nam na kobietę.
Jest! Się wynurza, sapie i dyszy
My też spoceni kurna jak myszy,
Niebo zasnute całe chmurami
Na szczęście jednak płyną nad nami.
Nie zasłaniają nam dalszej trasy
Przed nami grzbiet jest i trzy tarasy,
Na końcu Munros - nie taki wielki
W mojej ocenie na cztery belki.
Ot, plutonowy w bandzie Munrosow,
Łapiemy oddech wśrod papierosow.
Wiatr daje czadu, gwiżdże w kapturach,
Wyścig formuły nad nami w chmurach,
Patrzę za siebie - Vespa znow siedzi
By wstać wśrod wichru ciężko się biedzi.
Miota nią coraz bardziej gwałtownie,
Warczą na wietrze kurtki i spodnie.
Według prognozy szybkość gadziny
Mil osiemdziesiąt wobec godziny.
Wkrotce zaczęły latać kamienie,
Płoty i szproty, koty, walenie,
widziałem rownież, daję wam słowo,
W locie rodzinę trzyosobową.
My jednak dzielnie przemy do gory,
Na nic nam wichry, deszcze czy chmury,
Atmosferyczny spadaj dziś froncie -
Cel się rysuje na horyzoncie.
W końcu zdeptany, choć jest huragan
W dali przeleciał z frytkami stragan,
A my w ukryciu skały na szczycie
Pałaszujemy żarcie obficie.
Teraz już z gory, byle do auta,
Byle w dolinę, gdzie błoga flauta.
Stromo cholera, ślisko jak diabli,
Lecz napieramy - czas zaczął naglić.
Im niżej - lepiej, choć nieco bagno,
Gory przed nami się wszak nie nagną
Skoro weszliśmy zejść także trzeba
Znowu przystanek bo poł-koleba.
Jakoś ten powrot zmienił się w czilaut
myśl wszak nam jedna przyszłość umila,
Bowiem na skraju cywilizacji
W pubie siądziemy doznać kolacji.
Czas ograniczył te nasze plany
Piwo, papieros, sernik zjadamy
Powrot do domu, dziś ukwiecony
to pięćdziesiąty Munros złojony.
_________________ http://3000.blox.pl/html "Listy z Ziemi" Twaina: poszukaj, przeczytaj... warto
Ostatnio edytowano So paź 10, 2009 12:48 am przez Mazio, łącznie edytowano 2 razy
|