kilerus napisał(a):
Na prawdę nie musisz z siebie robić idioty...
Ależ czemu? Wszak każdemu w życiu należy się jego porcja radości, a temat zaczyna mnie bawić.

Dywagacje na temat gdzie trzeba wyleźć, w jaki sposób i którędy, aby można było sobie w mniemaniu innych zaliczyć jakiś szczyt, ma dla mnie tak duży ładunek absurdu, że rozmawianie o tym inaczej niż z ironicznym pierwiastkiem w tle po prostu przerasta moje możliwości. Przynajmniej w dłuższym okresie, bo przyznasz że początkowo starałem się być poważny…

Zrozumiałbym jeszcze to dokładne i szczegółowe weryfikowanie gdyby wiązały się z tym jakieś profity albo laury, ale w odniesieniu do większości szczytów tatrzańskich (i to najprostszymi drogami) podkład ironiczny w dyskusji bierze górę.
A tak na poważnie, to zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Znam już Wasze zdanie co do miejsca do którego należy dojść, aby było ok. A ciekawi mnie teraz jeszcze miejsce od którego należy wystartować, aby było git. Czy dojazd kolejką (albo innym środkiem lokomocji) w drodze na szczyt równocześnie unieważnia jego zdobycie?
Weźmy konkretny przykład Łomnicy...
Czy osoba wyjeżdżająca kolejką na samą górę może powiedzieć o sobie że zdobyła górę? Albo że była na szczycie? A jeżeli kolejka kończyła by się przed wierzchołkiem. Czy wyjazd tylko na Łomnickie Sedlo i późniejsze wejście ramieniem również unieważnia zdobycie? A wyjazd na Hrebieniok?
Idąc tokiem Waszego wcześniejszego rozumowania zakładam że jeżeli kluczowe trudności pokonam osobiście, a resztę kolejką, to mogę sobie zaliczyć szczyt. Problem w tym, że jeżeli idąc do Skalnatego Plesa pokonam trudności jedynkowe, a kolejką przejadę 0+, to zgodnie z powyższą zasadą wyjdzie że zrobiłem to poprawnie. Oczywiście zdaje sobie sprawę że moje rozważania co do Łomnicy są czysto teoretyczne (trochę trudno znaleźć jedynkę do Skalnatego), ale nie należy zapominać o innych szczytach (nie koniecznie tatrzańskich), dla których przedstawiona hipoteza może być zgodna z prawdą. I co wtedy?
golanmac napisał(a):
Niestety, widzę że męskie zachowania są Ci kompletnie obce. Nie masz argumentów, to sięgasz do ironii.
Często sięgam do ironii. W tej dyskusji akurat już o tym pisałem.
Ale nawiązując do mojego męskiego zachowania. Nie wiesz dokąd tak naprawdę doszedłem na Ganku. Nigdy szczegółowo o tym nie mówiłem, a z mojego opisu tak naprawdę dokładnie nic nie wynika - kończy się nagle i ciągu dalszego brak (patrz podobny opis chociażby przy Czarnym). Moi partnerzy również nie wiedzą dokąd wówczas doszedłem, gdyż idąc na lotnej, szli odrobinę wolniej. Przynajmniej na tyle, by nie widzieć w gęstej mgle mojej postaci cały czas. Co ciekawe, przez wspomnianą przeze mnie mgłę, ja sam również dokładnie nie wiem dokąd doszedłem. Mogło to być 5 metrów do końca poziomej grani, ale mogło również to być (wspominane chociażby przez
kilera) 50 metrów pionu. Nie neguję drugiej możliwości. Niestety, na chwilę obecną nie mam jednoznacznej możliwości aby to ocenić ponad wszelką wątpliwość. I myślę że jest tylko jeden sposób aby się o tym przekonać – powinienem tam wrócić i przy dobrej widoczności zobaczyć ile w rzeczywistości mi tej grani zostało wówczas do przebycia.
Jeżeli okaże się iż wersja
kilera była bliższa prawdy niż moja, osobiście i publicznie przyznam Ci że miałeś w tej sprawie rację. Ale do tego czasu kategorycznie wstrzymuję się z tym orzeczeniem.
Możesz oczywiście do tego czasu nazywać mnie kłamcą i kwestionować moje zdobycie Ganku (jak i negować inne moje osiągnięcia), biorąc jednak pod uwagę iż gór nie traktuje jako miejsca rywalizacji, a to, co kto zdobył i w jaki sposób, jest dla mnie najzupełniej obojętne, nie zamierzam na razie kontynuować dyskusji na temat owej tamtegorocznej wyprawy.
Na koniec drobna uwaga wyjaśnienia... Góry traktuję jako zabawę. Jeżeli myśle o rywalizacji, to tylko z samym sobą. Ewentualnie z daną górą. Ale nigdy z inną osobą. Zdobywanie gór czy szczytów i ocena ich zdobycia jest dla mnie sprawą całkowicie subiektywną, i jeżeli np. ktoś uważa że zdobył Kończystą a w rzeczywistości nie wyszedł na kowadło, to jego odbiór jest dla mnie jego indywidualną sprawą. A ja nie zamierzam negować jego wejscia, ani próbować tłumaczyć mu że w rzeczywistości nie ma racji. To jego ocena, jego wiara i jego świadomość odniesionego sukcesu.
Akceptuję (a częsciowo nawet trochę podziwiam) Twój sposób poznawania gór - zdobycie wszystkiego co jest w poblizu szczytu, najlepiej jak najtrudniejszą mozliwą drogą, ale ja niestety inaczej postrzegam pewne aspekty turystyki górskiej. I biorąc pod uwagę iż z wiekiem niektóre otaczające mnie sprawy zaczynają mi być coraz bardziej obojętne, obawiam się że raczej nie będę potrafił zmienić swoją osobę na postawę podobną Tobie...