Po raz pierwszy obraliśmy kierunek na południe. Do Lake District nie mamy daleko, ale jakoś nam nie przyszło do głowy go poeksplorować skoro jeszcze tyle munrosów zostało. Tym razem jednak trasę wybierał kumpel i w naszej ulubionej outdoorowej gazetce, Trailu, znalazł niestandardową opcję na najwyższą górę Anglii, Scafell Pike. Niestandardową, bo jak na każdy popularny szczyt wiedzie nań ceprostrada, ale my mieliśmy pójść ciekawiej.
Poniżej wąwóz, którym szliśmy:
Pan po prawej to nasz współlokator Kubuś. Jak stwierdził, ponieważ w góry chodzi jedynie okazjonalnie, nie będzie inwestował w żadne głupie gadżety. W zupełności wystarczą mu jego stup-nie-tupy ze skinotexu.
Wąwóz był ponury. Były też scramblingi, bardzo fajne, tyle że strasznie mokre i śliskie, zwłaszcza że zaczęło padać
Z najlepszego miejsca jest tylko filmik, ale go nie wrzucę w trosce o swój PR
Po wąwozie musieliśmy wbić się na pierwszy od tej strony wierzchołek masywu (a masyw Scafell jest jebitny), Great End. Do Great Endu miał być jeszcze moment bardzo konkretnego scramblingu, ale we mgle byliśmy zdezorientowani i poszliśmy po prostu do góry.
Po kilkuset metrach zobaczyliśmy tamto trudne miejsce pod nami - obeszliśmy je - ale nie chcieliśmy już się cofać. Zawsze można wrócić kiedy indziej.
Na szczycie dupówa pogodowa. Trójka z nas zakłada dodatkowe warstwy, z zainteresowaniem obserwujemy Bata, który twierdzi że nie potrzebuje i mu ciepło i miło.
Z braku widoków szybko zaczynamy schodzić. Ceprostrada - the Corridor Route - okazuje się bardzo przyjemna, malowniczo poprowadzona i "tatrzańska" - typowy chodniczek z TPNu.
Fajnie poznać zupełnie nowe miejsce, niby podobne do szkockich gór, a jednak trochę inne. Na pewno jeszcze do Lake District wrócimy, bo czuję że warto.