Marzenia się spełniają - pojechałam w ukraińskie góry Po nieprzespanej nocy wsiadłam 8 sierpnia nad ranem w ciopong "pędzący" do Przemyśla. Spotykam swoją grupę. Busem (ściśnięci jak szprotki) dojeżdzamy do Medyki na granicę, gdzie ok. godziny zajmuje nam przejście na Ukrainę. Zaraz po przekroczeniu granicy tamtejszy kierowca proponuje transport - zapakowani pod sam dach (jak paprykarz szczeciński) zdążamy do Osmołody. Na miejsce dotarliśmy po około 8 godzinach jazdy... Przygotowaliśmy wspólny ciepły posiłek i dalej w górę! Pierwszy nocleg wypadł jakieś 3 godziny drogi od wsi na bardzo sympatycznej polance
Drugi dzień, czyli niedziela wyglądał mniej więcej tak: polanka, las, świerki, kosówka, gorgan, kosówka, las, polanka, ognicho, SPAĆ.
Dla ułatwienia (oraz skrócenia opisu) dodam, że poniedziałek, wtorek były bliźniaczo podobne do niedzieli. Urozmaicenie stanowił brak lasu i polanek przy mocnej dominacji gorganów i kosówki. Ta ostatnia w mniej miłych dla uczestników momentach miała ponad 2 metry.
We wtorek wieczorem zameldowaliśmy się na Gorganie Illemskim (półtora dnia opóźnienia w stosunku do planu początkowego) i tam podjeliśmy decyzję, że odpuszczamy Jajko Illemskie. Rozpoczęliśmy zejście przez Pustoszak w kierunku Wyszkowa. Nocleg wypadł nam na polance pod przełęczą. Po raz pierwszy spadł wtedy deszcz - na szczęście byliśmy szybsi od niego, ponieważ udało nam się rozbić namioty nim spadł niebiański prysznic.
W Wyszkowie byliśmy w środę po południu - z Ludwikówki podwiózł nas sympatyczny lokers Przed wejściem do baru udało nam się umyć w rzece w sąsiedniej miejscowości. Stanowiliśmi atrakcję dla miejscowej ludności... a raczej widok naszych gołych zadków i innych części ciała
Biwak rozbiliśmy nad Wyszkowem.
W czwartek trasa dzienna wypadała przede wszystkim drogą. Po wejściu w drogę polną zaczęło padać = czekanie aż się rozpogodzi. Przesiedzieliśmy w ten sposób ponad 6 godzin integrując się w namiotach. Zajmowaliśmy się również 2 krowami i jednym cielakiem wsadzającym nam niucha pod tropik.
Czarną Repę załoiliśmy w piątek z samego rana. Nareszcie połoninka! Jakie to cudowne uczucie nie gubić się w kosówce! No i te widoki... Tempo grupy wyraźnie wzrosło Spaliśmy godzinę drogi od Sławska.
Następnego dnia szybko podeszliśmy na ciopongowy dworzec i ... w tym momencie odjechał "nasz wymarzony" do Lwowa. Ciężkie jest życie turysty! Podczas 2 godzinnego czekania zjedliśmy obfite (kolejne tego dnia) śniadanko. Ostatecznie we Lwowie pojawiliśmy się około 16.
Obiad, zwiedzanie, włóczęga uliczkami, a na końcu zgubienie drogi ;]
W nocy jeszcze raz wybraliśmy się na spacer całą grupą.
Po czterech godzinach snu zbudził nas gospodarz - o 7.30 była Msza w Katedrze Łacińskiej. Cholernie niewyspana miałam przyjemność gotować później jajecznicę w garze dla szesnastu osób, co nasza gospodyni skwitowała "Zupę jajeczną dziecinko robisz? Zostaw mi koniecznie przepis!". Kolejne pół dnia zwiedzaliśmy miasto na różne sposoby, a o 16 marszutka powiozła nas w stronę Polski...
Garść zdjęć (chwilowo tylko z mojego aparatu):
http://picasaweb.google.com/domikoc/UkrainaMagiczna#