przejdzmy zatem od slow do czynow.
plan byl prosty - wejsc na kozi. kozi ktory jest tak prosty ze ludzie wylaza tam po nocy bez rakow i czekanow, zjezdzaja z tamtad na dupie i wogole lajt ze szkoda gadac. mimo wszystko wzialem poprawke na moj cholerny lek wysokosci i wyposazylem sie w podstawowe przybory - i slusznie, bo uj bym bez nich zrobil
o 5 wylaze z palenicy, po 6 jestem na dsp. w ostatnieh chwili, 10-20 minut pozniej i ominelo by mnie to co ponizej
krotkie przebijanie sie przez kosowke, cios w oko od jednego z jej przedstawicieli, ale jest i widok na cala doline
potem pedem do szlaku i bez szlaku i jakis specjalnie wyraznych sladow ogien na kozi. zebym znal trase, ale gdzie tam, pierwszy raz w zyciu tam lize. na szczescie od czasu do czasu widze kolory na kamulchach. ide ok. tylko czemu tu tak stromo. god damin, snieg niefajny, w nocy byl zmrozony a teraz kasza. ni huhu nie trzyma. no i przed samym szczytem doigralem sie. nogi sie zsuwaja, czekan harata ale nie pomaga. w imie ojca i syna. 20 metrow i sie zatrzymalem. sniegu sie nazbieralo tyle ze on mnie wyhamowal. uffff. nastepna proba ? a jak, raz sie zyje.
po drodze:
kozi bez kozicy ? cmon:
swinia i przyjaciele:
no a potem zejsce. mowilem juz ze mam lek wysokosci ? jak lubie dupozjazdy tak tutaj nawet o nich nie pomyslalem. malo tego, nie bylem w stanie isc/zjezdzac przodem. pierwsze 100 metrow lazlem/podjezdzalem tylem. kocham gory ale w takich momentach mysle: co do licha ja tutaj robie ? ale 100 metrow poszlo a potem juz lajtowo. po dojsciu do stawow uspokoilem sie na tyle ze szybko zdecydowalem - szpiglasowy.
i byloby piknie gdyby nie to ze szlak byl nieprzetarty. momentami moze to nie preszkadzalo, ale kiedy skorupa sie stopila i co krok wpadalem po kolano w snieg klalem na czym swiat stoi. ale zem uparty dolazlem pod przelecz.
no i jak zobaczylem ze nie widze zadnych lancuchow ktore najwyrazniej byly pod sniegiem i piekny lod w zlebie - pomyslalem - o swieta teresko. wracam. moment - nastepne 2 godziny w sniegu po kolana ? mowy nie ma. wylaze do gory. to wyjscie bylo w zadnym wypadku nie do zrobienia bez i rakow i czekana. mowy nie ma. a nawet z ww zaliczylem tzw miekka pytke. za zlebem przy widocznych juz lancuchach widac slady, ktos chcial zejsc ale dal sobie spokoj. no i za moment:
po sladach kozicy na gore, tutaj tez jeszcze nie bylem:
jest pieknie. zimno, mokro w butach, ale siedze dobre 40 minut. uspakajam skolatane nerwy. takie proste gorki, ale dla mnie to szczyt moich mozliwosci, szczyt czegos na czym nie zablokuje sie na amen (wzywajcie smiglowiec). eh, kocham te gory, ale poki co w wysokie nie ide. nastepnym razem jakis grzes czy inny wolowiec
http://panoramy.biernawski.com/750/091126_dsp1.jpg
http://panoramy.biernawski.com/750/091126_dsp2.jpg
http://panoramy.biernawski.com/750/0911 ... lasowy.jpg
http://panoramy.biernawski.com/750/0911 ... asowa1.jpg
http://panoramy.biernawski.com/750/0911 ... lasowa.jpg
http://panoramy.biernawski.com/750/091126_kozi.jpg