11 luty 2010 r.
Czekan i raki? A po co? Przecież to Bieszczady? Stuptuty i kijki, a po co? Przecież to spacerek czyli pełzające połazęgowisko trzech stonek i jedynego rozsądnego w tym stadzie Brusa.
Justyna, Piotr, Brus i pisząca sprawozdanie.
Tę wycieczkę planowaliśmy od dawna ale zawsze pogoda stawała nam na drodze. Okolice Jeziora Myczkowieckiego pod względem krajoznawczym, a przede wszystkim przyrodniczym są wspaniałe. Widoki fantastyczne.
Obraliśmy w związku z tym, że Justyna nie ma zbyt dużego doświadczenia górskiego trasę komercyjną czyli łatwą, miłą i przyjemną oraz urokliwą. Niech Kobieta pokocha nasz region tak samo jak Jej Mąż. Zauroczyć Ją górami to nasz główny cel.
Idziemy przez zaporę w Myczkowcach, potem schodkami w górę i w dół, elektrownia w Myczkowcach, pętelka i martwa odnoga Sanu, Zwierzyń, cudowne źródełko i zapora w Myczkowcach to tak z 7-8km na rozgrzewkę. Piotr przygotowuje jakiś reportaż dla miesięcznika "Bieszczady" i robi sesje zdjęciowe dla swego portaliku
www.twojebieszczady.pl więc czas płynie nam leniwie na pogaduchach.
Mamy jeszcze ochotę na kamieniołom w Bóbrce i "zdobycie" Kozińca. Planuję na tę przechadzkę niewiele czasu, mamy być już o 13 w samochodzie. Nie biorę plecaka ani ochraniaczy, bo i po co. Przecież to spacerek. Piotr toruje, śnieg lekko zleżały sięga nam tylko powyżej kolan. Brus idzie obok pana więc zwracam mu uwagę aby zachowywał się. Psisko tylko spojrzało na mnie ze zrozumieniem i zajęło odpowiednią pozycję w stadzie poszerzając nam ścieżkę. W pewnym momencie wyskoczyły nam prawie pod nos sarny. Matka z dwojgiem ubiegłorocznych dzieciaków. Bały się Brusa więc pokluczyły, a potem z gracją oddaliły się skalną ścianą. Wyglądały jak kozice.
W tym momencie mi odbiło i zamiast iść jak znakarz wytyczył trasę czyli drogą wpadam na genialny pomysł abyśmy się pobawili w łojenie kamieniołomu. Koledzy podchwytują pomysł mimo tego, że nie mamy żadnego sprzętu, Justyna nie ma na ten temat zielonego pojęcia, ja mam bledsze niż blade, a Piotr na dodatek ma bardzo śliskie wojskowe buty. Pierwsze metry, Justyna radzi sobie doskonale, Brus też ale Piotr non stop usuwa się w dół po śniegu. Jesteśmy na pierwszym tarasie, chwila na focenie, a potem dalej pełźniemy w górę. Pies z boku dzielnie nam towarzyszy. Drugi taras, znowu sesja fotograficzna. Potem trzeci, poszło nam z Justyną znakomicie, było bardzo stromo ale to tylko tak z 8 m więc nawet nie zmęczyłyśmy się, paplamy sobie i w pewnym momencie słyszymy dziwny dźwięk jak gdyby świst. To Piotr odpadł i poleciał w dół. Na szczęście bardzo duża poducha śniegu zamortyzowała upadek. Nic Mu się nie stało, nawet zadrapania. Lekko przerażona proszę abyśmy zawrócili. Ale nie, Koledzy chcą iść dalej. Boję się dalszego wpełzania więc wędrujemy już szlakiem. W zagajniku jednak droga jest zatorowana przez okiść i zwały śniegu do tego stopnia, że bez piły motorowej nie przejdziemy. Wybieram drogę i prowadzę obrzeżem urwiska. Na szczęście zauważam ostrą rysę w śniegu i zapoczątkowany obryw. Znowu cofamy się w krzaczory. Na tarasie postanawiamy ostatni odcinek pokonać wspinając się. Jest on łatwy, tym bardziej, że można złapać się drzewek. Piotr idzie pierwszy ale ma problemy z osuwającą się gliną z kamieniami. Wybieram inny wariant i toruję przez chaszcze i pokryte śniegiem głazy. Śnieg bardzo sypki, powyżej ud. W pewnym momencie jedna noga wpada mi pomiędzy głazy, a grupa w koronę sosny. Ugrzęzłam w śniegu do tego stopnia, że nie mogę się ruszyć tym bardziej, że mam jedną ze stóp zaklinowaną. Po raz pierwszy zdarzyło mi się robić jamę w śniegu aby rękami wyciągać własną nogę. Musiało to wyglądać przekomicznie. Ostatnie podciągniecie się i dzięki pomocy brzózek jestem na Kozińcu. Pomagamy Piotrowi, ma niezabezpieczony aparat fotograficzny na szyi i możemy podziwiać panoramę. Zejście na krechę było już rewelacyjne.
W samochodzie byliśmy za 20 15. Aha i moje super hiper rękawiczki ewxtreme mitles są do kiltu. Prawie poprzecierały mi się na palcach.
Jednym słowem było cudnie, ja chcę więcej.
Wieczorem byliśmy na prelekcji w Magiji w Orelcu. Kolega z for Marcin Scelina gadał o rumuńskich Karpatach, a przede wszystkim o ich przyrodzie. Wykładzik palce lizać. Brak mi było adrenaliny więc na koniec pokłóciłam się z Marcinem i całą resztą. No co, ekolog ze mnie wyszedł. Spór rozstrzygnął telefonicznie dr Śmietana od wielkich drapieżników. W Bieszczadach, Górach Sanocko-Turczańskich, Beskidzie Niskim i na Pogórzach żyje plus minus 50 niedźwiedzi.