KWAQ9 napisał(a):
jaki alkohol był w plecaku?
Brak jakiegokolwiek alkoholu (poza spirytusem w apteczce). Przy tego typu wyrypie wypicie jakiegokolwiek alkoholu to w najlepszym przypadku zapalenie któregoś z górnych odcinków dróg oddechowych, a w najgorszym poważne wychłodzenie.
! napisał(a):
Maju dasz wiarę że przyłożyłem ręke do powstanie tej żyrafy?
Zostałem o tym wstępnie poinformowany, a do tego dokładając lokalizację - wszystko by się zgadzało.
Rowerem? Bez sensu. Mało wyrypiaste.
Obiecywane dokończenie:
Tour de Cracovie – finish 22/23.01.2010
Podczas pierwszej części trasy padło z mojej strony: „już bym od tego marznącego deszczu wolał – 20 stopni”. Chciałoby się powiedzieć „Mówisz, masz!”.
Na dokończenie trasy trzeba było poczekać dwa tygodnie. Związane to było nie tylko z walką z kontuzjami, jak również z brakiem czasu.
Dzwoni do mnie Michał i z wielkim zapałem proponuje mi dokończenie trasy. Mam wielkie opory: nie chce mi się, dalej boli mnie noga, za oknem – 15 stopni i ogólny brak akcji. Jednak ten człowiek ma taki dar przekonywania, że pewnie odpowiednio perswadując potrafiłby mnie wyciągnąć z grobu na jakiś wypad... a może nawet i z baru!
Jako termin realizacji przyjęliśmy noc z piątku na sobotę 22/23 stycznia. Początkowo plan zakładał przejście brakującego do zamknięcia pełnego kółka odcinka od Mydlników do Wieliczki, jednak w związku z prognozą pogody (- 17 stopni + wiatr z północnego-wschodu) decydujemy na odwrócenie trasy.
Zakładam na siebie kilka warstw termo, polarów i windstoperów. Do tego do plecaka dwie bułki, termos, czołówka i dodatkowe warstwy ciuchów. Wychodzę z akademika 21.30 na przystanek. Jest znośnie. Po drodze termometr na Alejach wskazuje - 12 C, więc nie jest źle. Nawet chciałoby się powiedzieć, że ciepło. Dojeżdżam na przystanek przesiadkowy na Bieżanów. Tu już - 14 C i wcale nie zamierza wzrosnąć. O 22.30 razem z Michałem łapiemy autobus do Wieliczki.
Wysiadamy na pierwszym przystanku zaraz za blachą z nazwą miejscowości. Ludzie znowu gapią się na kijki przy plecaku Michała. Nie wzruszeni idziemy na swoją trasę. Do przejścia jakieś 38 km, czyli 7-8 godzin. Będzie o tyle łatwiej, że tydzień wcześniej Michał z nudów przeszedł odcinek Wieliczka – Skawina, więc połowę drogi będziemy szli na pamięć.
Autor gdzieś na trasieIdziemy sprawnie, bo dokucza mróz. Mimo to żaden nie chce przyznać, że odmraża sobie nos, palce czy policzki. Przechodzimy obok jednego z szybów kopalni i wchodzimy do Sygneczowa. Po drodze podziwiamy zjawiska, przez które tysiące ludzi pozbawionych było prądu – na drutach wysokiego napięcia osadził się lód kilkucentymetrowej grubości, a siatki ogrodzeniowe tworzą jednolity twór scementowany przez śnieg tak, że nie da się rozróżnić pierwotnej struktury.
Przyczyna barku prądu pod KrakowemWchodzimy do Zbydniowic i propagujemy wzdłuż ulicy Matematyków Krakowskich. Z racji urozmaiconego topograficznie terenu zmuszeni jesteśmy coraz to do podchodzenia i schodzenia w dół. Z racji silnego mrozu (potęgowanego wiatrem) mamy świetną przejrzystość powietrza i możemy podziwiać ciekawą panoramę Krakowa nocą.
Zakopiankę przecinamy na wysokości Libertowa około 1:30. Wyczekujemy odpowiedni moment, co z racji małego ruchu nie jest trudne i sprawnym krokiem przechodzimy na drugą stronę. Do Skawiny jeszcze niecała godzina, wiec po drodze, na przystanku w Brzycznej robimy postój. Jego czas jest bardzo ograniczony, gdyż z powodu bezruchu odczuwamy znaczny chłód.
W Skawinie jesteśmy po 3,5 h drogi. Mniej więcej tu jest środek zaplanowanej na tą noc trasy. Przecinamy śpiące miasto i kierujemy się w stronę Tyńca. Cały czas idzie się dobrze, bo wszystkie drogi są odśnieżone i stąpamy po suchym asfalcie. Nie ślizgamy się, jak ostatnio i nie przemakają buty, ale za to cierpi podbicie stopy poprzez ciągłe uderzanie o twardą nawierzchnię.
Do Tyńca spacerujemy około godziny. Po drodze mija nas patrol Policji, który bacznie się nam przygląda. Chyba nie wyglądamy zbyt sympatycznie, bo zwalniają przy nas, żeby dokładniej oglądnąć dwóch wariatów, którzy spacerują o 3 w nocy na takim zimnie.
Na kolejnym przystanku autobusowym robimy kolejną 10-cio minutową przerwę. Przed nami najgorsza część drogi – przejście mostu autostradowego na Wiśle. W pobliżu nie ma żadnej innej możliwości przekroczenia rzeki, więc jesteśmy zmuszeni wybrać tę trasę. Nie znając konstrukcji mostu nie wiemy, czy znajduje się przy nim kładka dla pieszych, czy będziemy zmuszeni poruszać się pasem technicznym.
Decydujemy się na drugą możliwość i z włączoną czołówką, lewym pasem technicznym idziemy wzdłuż A4-rki. Po pewnym czasie wchodzimy na most i zauważamy kładkę, tyle że po przeciwnej stronie. Nie mamy ochoty na przekraczanie autostrady w poprzek, więc dalej podążamy lewą stroną. Z racji pory dnia (lub bardziej nocy) ruch jest znikomy.
temperatura pomierzona na autostardzieZ autostrady schodzimy furtką ewakuacyjną w pobliżu Kryspinowa. Robimy ostatni postój na herbatę. Ruszyły już pierwsze autobusy i tym razem na przystanku nie jesteśmy sami. Przed nami ostatnie 8,5 km drogi. Kierujemy się w stronę lotniska w Balicach. Michałowi znowu zaczyna dokuczać noga. Moja trzyma się nieźle. Kataru też już nie mam, bo nos całkowicie zamarzł.
Po godzinie docieramy pod terminal lotniska. Widno od świateł, jak w dzień. Michał chce robić zdjęcia, ale aparat też zamarzł. Zamarzło już prawie wszystko. Czas kończyć trasę i spieprzać do domu. Ostatnie kilometry wloką się w nieskończoność. Idziemy przez znane okolice, wiec tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, ile nam jeszcze zostało.
Na „metę” dowlekamy się około 6.30. ok 38 km w 7,5 h z przerwami. Nie jest źle. Tylko znów bolą nogi. Trochę też zimno. O 7.00 wchodzę do akademika. Zrzucam zbędne ciuchy i wreszcie jest mi ciepło. Próbuję wyciągnąć wkładki z butów, żeby łatwiej wyschły, ale nie wychodzą. Po mocniejszym szarpnięciu okazuje się... że przymarzły w czubkach butów. Palce mają problemy ze zginaniem, więc szybko pod zimny prysznic i są uratowane.
W autobusie podczas powrotu stwierdzamy, że chwilowo mamy dość łazęgowania i czas trochę odpuścić. sam nie wiem, która część była gorsza, ale wiem jedno – obydwa razy dały solidny wpier...ol.
piomic napisał(a):
Nie jesteście normalni.
Nigdy tak nie twierdziłem.