Od kilku dni zacierałem ręce na majowy weekend. Dowiedziawszy się, iż prognozy wcale nie sprzyjają górskim wędrówkom - nie byłem rozczarowany. Ostatnio to standard. Jedyną szansą na wyjazd w Tatry była sobota, i to - według prognoz - godziny dopołudniowe. Tak się złożyło, że od dłuższego czasu Adam namawiał mnie na jakiś spacer po Tatrach. Do tej pory wędrował tylko latem po Gorcach i Beskidach. Teraz chciałby spróbować czegoś innego. Tak więc, w sobotę zaraz po wyjściu z pracy tj. o godz. 6:00 pojechaliśmy w Tatry. Ogólnie plan był jeden - Świnica, jednakże wiedziałem, iż pokrzyżować go mogły niesprzyjające warunki oraz niewiadoma w postaci mojego towarzysza. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, iż Adam pierwszy raz widział czekan, a i raki dla niego były nowością. Plan więc traktowałem z przymrużeniem oka. Godzina 8:00 - meldujemy się na parkingu w Zakopanym. Aby zaoszczędzić na czasie - wsiadamy do kolejki. Przypominam sobie, iż 1.05 odbywają się na Kasprowym zawody skiturowe. W drodze na Beskid ciągle ustępujemy drogę zdyszanym narciarzom zapier....jącym jak strzała. Ogólnie pogoda nie jest zła. Suniemy więc w stronę Przełęczy Świnickiej. Adam ciągle wygląda za naszym dzisiejszym celem: To tu? To tam? - pyta i ciągle słyszy negatywną odpowiedź. Po drodze ubieramy raki, aby towarzysz mógł przyzwyczaić się w prostym terenie do żelastwa na nogach. Pada krótka instrukcja obsługi gruchotów.
W końcu stajemy w okolicy Pośredniej Turni - wyłania się wierzchołek Świnicy. To tam - wskazuje dalszą drogę. O ku.wa! O jap.....le! - krzyczy Adaś. Spoko - to tylko tak wygląda - uspokajam nowicjusza. Droga na wierzchołek taternicki mija bez problemów. Wraz z wysokością gwałtownie spada widoczność.
Śnieg mokry, miejscami zapadamy się po udo, miejscami idziemy po czystej skale. We mgle słyszę tylko: O japie...le, nie dam rady! Im więcej pada bluźnierstw, tym lepiej idzie Adasiowi. Na pocieszenie co jakiś czas, rzucam - już widać wierzchołek, już niedaleko. Na wierzchołku dopijając kubek gorącej herbaty zobaczyłem wyłaniającą się z mgły sylwetkę: I jak? - zapytałem. Uśmiech na twarzy mówi mi wszystko.
Trochę zdyszany, ale szczęśliwy i jakże zadowolony z siebie ciągle nie może uwierzyć, że tego dokonał. O Świnicy marzył od kilku miesięcy - teraz stoi na szczycie i choć nic wokoło nie widać mówi: "Ale super!".
Krótki popas, jakaś fota i ruszamy w drogę powrotną. Podczas zejścia mijamy różne ekipy, które podchodzą na wierzchołek taternicki. Podczas wymiany tradycyjnego cześć, dowiadujemy się, iż 30-metrowe Rando, można nieświadomie kupić o długości 27 metrów. Mijamy też dwójkę partyzantów, którzy bez raków, czekana i rękawiczek gramolą się w śniegu. Docieramy na Przełęcz. I co teraz? - pyta Adam. Jak to co? Schodzimy tędy - wskazując na żleb opadający z Przełęczy. Pokonując mały dość stromy nawis słyszę u góry szereg bluźnierstw. Początkowo schodzimy tyłem - następnie na pałę - końcówka to dupozjazd wraz z dużym zsuwem, który udało mi się podciąć.
Na HG wiosna - spora liczba turystów - kawa, browar, gawędy o licznych emocjach towarzyszących Adamowi, oraz powracające wspomnienia mojego pierwszego wypadu w Tatry. O godzinie 17:15 grzecznie uiszczając opłatę parkingową i wyjeżdżamy w stronę BB.