Kolejny wolny weekend. Po pracy biorę prysznic, dopakowuję kilka gadżetów i wyruszamy. W Glenfinnan jesteśmy przed północą. Na zachodzie niebo wciąż jasne, ogólnie wygląda jak tuż przed zmierzchem, ale zdążyliśmy się (ja nie bez bólu) przyzwyczaić. Na parkingu pod Glenfinnan Monument w nocy parkować nie wolno, znajdujemy więc sobie zaciszne miejsce po drugiej stronie szosy. Wychodzimy, i już wiadomo - w głębszej dupie nas jeszcze nie było. Momentalnie otacza nas chmura midgesów. Nie chmura, CHMURA. Multirój. Nic dziwnego, jest ciepło i nie wieje, czyli warunki są idealne dla tego gówna. Gorączkowo szukamy antymidgesowych "skarpet". Namiot rozkładamy w tempie rekorodowym, i to pomimo faktu że przy szarówce i przez siatki widoczność jest nieco ograniczona. Wbijamy się do środka i przez najbliższe pół godziny zajmujemy się tłuczeniem tej szczęśliwszej we własnym mniemaniu części midgesów, której udało się wlecieć na zdobyczą. Gdy mamy dość, kładziemy się spać - nie zdejmując siatek z głów. Zaśnięcie utrudnia jednostajny szum, który z początku biorę za deszcz, a który okazuje się rezultatem smyrania o niamiot setek tysięcy malutkich skrzydełek.
Rano jest słonecznie i upalnie, wstajemy koło 9, pod Monumentem i na parkingu coraz więcej turystów. Zwijamy wałówę, szaleńczą jazdą wywiewamy midgesy z samochodu, znajdujemy właściwy parking i wyruszamy.
Sama trasa trochę rozczarowuje, scrambling jest bowiem opcjonalny - są miejsca trudne, a nawet bardzo, ale to taki bardziej bouldering. Żeby to jeszcze był munros a nie zaledwie corbett. Plus jest taki że mamy całą górę tylko dla siebie - w takich warunkach lud łoi popularniejsze cele. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co dzieje się w Glencoe i na Ben Nevisie. A u nas - pustka, moglibyśmy tam na zboczu bez ryzyka uprawiać kanibalizm, dziki seks albo wiązać się wzorem Valisa i Svirvira i pies z kulawą nogą by się nie napatoczył. Nawet owiec nie ma. To Ardgour, jeden z dzikszych kątów Szkocji. Przede wszystkim nie ma tu munrosów dzięki czemu rejon ten nigdy nie będzie zatłoczony.
Ale jest pięknie i o to chodzi. Wracamy pogryzieni przez midgesy i poparzeni słońcem, ale zadowoleni. Kilka fotek:
Elegancki kiczyk:
Glenfinnan Monument:
Loch Shiel:
Wiadukt znany z filmów o Harrym P:
Burdeling

:
Nevis Range:
I inne widoczki:
Zadupiaste Ardgour:
<applause mode on>:
Widoczki c.d.:
Misja na kolejny tydzień: poszukiwanie NIEZAWODNEGO środka na midgesy. Rozmawiałam z Isią ale nie jest zainteresowana. Chyba więc wrócimy do starego dobrego cuchnącego Jungle Formula
