A miało być tak ciepło. Tak ciepło, że aż nie wziąłem softa (niecelowo).
Grań jest ostra i najeżona zębami niczym nóż Rambo. Niesamowita zabawa. Trzeba czasami trochę się nakombinować ale nie jest trudno. Mimo wszystko lufa i cały czas się coś dzieje.
Maciek włazi w lewo i mówi, że jest łatwo. Patrzymy z Grubym, jak przechodzi po wąskiej półce na żywca dotykając brzuchem ściany, na której nie ma ani jednego chwytu. Rozpozciera tylko ręce i próbuje utrzymać równowagę. Nie ma bata... nie przejdę tego na żywca. Prowadzę... Półka była powiedzmy... instruatywna.
W końcu złazimy do szerokiej platformy skąd robimy pierwszy mały zjazd.
Dalej nasz zębaty grzebień nie daje za wygraną i wprowadzą w piękną wąską na 20 cm przełączkę. Ja i Maciek próbujemy się jakoś pomieścić na stanowisku więc Gruby musi poczekać aż Maciek zjedzie. Później skacze na moją stronę grani. No cóż to nie koniec wyczynów na dziś człowieka pająka...
Wejście w zjazd jest dość problematyczne. Później light, tylko żeby zaufać... Następnie parę kroków do góry i ostatni zjazd. Ponoć ma być 12 metrów. My zjechaliśmy na całą długość naszej podwójnej trzydziestki. Zjazd nie należał do najprostszych. Miałem z nim trochę problemów. Bałem się, że odwinę wahadło i przywalę w ścianę. Na szczęście ten jeden raz blocker zadziałał.
Siedzimy na płycie obok przełączki i przygotowujemy się mentalne na najtrudniejszą część naszej wycieczki.
Ściągam linę. Szarpię ją bo o coś zahaczyła i w tym samym momencie widzę wyskakujący z impetem wielki kilkukilogramowy kamień wraz z mniejszymi kumplami. Krzyczę uwaga. Maciek chowa się do wnęki pod platformą i kamień z impetem uderza o płytę jakiś metr od nóg Maćka. Zrobiło się ciepło.
Dalej stanowisko i Gruby już daje na górę. Lina się kończy i my włazimy wyżej. Co dalej? W lewo? W prawo? Gruby i Maciek chcą w prawo po płycie, a ja pokazuję im ładny filarek. Nie chcą mojego filarka

, po pięciu minutach Maciek się jednak do niego przekonuje. Patrzymy, jak człowiek pająk rozkłada ręce, niczym Jezus i szybkim sprawnym ruchem doskakuje do chwytu. Widzę minę Maćka i już wiem, że wolałby teraz łoić jakieś 0+ bez asekuracji. I ja i on jesteśmy dużo niżsi od Grubego. Będzie fajnie. Zdejmujemy przeloty i idziemy moim filarkiem, który okazuje się bardzo fajny.
No nic... Kiedyś to musiało nastąpić... Trawers po płycie do komin, a później już łatwo na szczyt. Patrzę na tą płytę i już wiem, że będzie grubo. Czy tam cokolwiek jest żeby się tego chwycić, czy stanąć? Dzięki Bogu prowadzi Gruby. Stoimy na stanowisku z Maćkiem i umieramy z zimna. Wiatr przewala się przez grań. Nie mogę wytrzymać. No idźmy już. Niech na chwilkę wyjdzie słoneczko...
Gruby ciuka przeloty. Lina całkiem się zaplątała w karabinku. Maciek chce mu zwrócić na nią uwagę ale wie, że zaraz padną kvrwy. Gruby chce zrobić to w ciszy. Czas jest na milczenie ale nie teraz. Lecą kvrwy. Gruby się rozplątuje. Gdy widzę jak pokonuje kolejne centymetry i przypominam sobie człowieka pająka skaczącego do chwytu, zaczynają mi mięknąć nogi. Maciek mówi, że dygocze i nie wie czy z zimna czy ze strachu. Idź już idź człowieku, bo ja tu zaraz zamarznę. Jakby na chwilkę słońce wyszło zza chmury?! Co on tak długo tam robi?
Idzie Maciek. Gdy widzę, jak daje radę, przestaję się tak denerwować.
Zacznę od stanięcia na tą półkę, teraz ręką o tak tam coś jest. Zdejmuję przelot. Czemu Gruby tak naciukał tych przelotów? Teraz będę miał z tym problemy. Nie jest tak źle. Na nogi nie ma zbytnio stopni, trzeba na tarcie ale chwyty są niezłe. Takie na podchwyt. Łapska mam silne, jak coś znajdę to nie puszczę. Zasuwam do góry. Jest za.ebiście. Nogi mi czasem drgają. Adrenalina robi swoje. Czuję się świetnie.
Chłopaki siedzą w kominie zadowoleni. To było piękne.
Na szczyt już tylko spokojna droga. Zrobiliśmy coś niesamowitego.
Niestety to nie koniec bo trzeba jeszcze wrócić i to generalnie zmiotło nasze siły. Wracałem, jak cień. Nie ma to jednak znaczenia, bo kolejne marzenie się spełniło.
Co to za droga?