Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel - wejść wreszcie na ten %#$^%$# próg Pięciu Stawów Spiskich i odpocząć w Terince.
A zaczęło się tak - w sobotę 10.07 w szerokim składzie zdobywamy szeroki acz trudno dostępny wierzchołek Pośredniej Grani. Po zejściu mrocznym Żlebem Stilla, który kosztował nas sporo nerwów, jeszcze więcej niecenzuralnych wyrazów oraz jeden telefon komórkowy dochodzimy do szlaku zielonego prowadzącego prosto do schroniska chatara Miro. Tutaj ośmioosobowy skład rozdziela się i połowa (ta która nie nadawała się już do niczego) rozpoczęła zejście do Smokowca z wywieszonymi ozorami, natomiast połowa twardzieli udała się w górę z ozorami jeszcze bardziej wywieszonymi oraz wybałuszonymi ze zmęczenia gałami (jeden zawodnik pod tytułem Łukasz poszedł skrótem zarezerwować nocleg, natomiast nasza bohaterska trójka z początku tej opowieści musiała wrócić się po resztę rzeczy skitraną w krzakach przed wycieczką na Pośrednią).
Podejście, mówiąc poetycko - było przeyebane, ale nie ono stanowi właściwy przedmiot całej historii, więc może przejdę do rzeczy.
Po skromnym śniadaniu, które Miro zaserwował nam na kolację (paprykowe parówki jego mać) i umyciu się w stawie padamy przed godziną 22 i zasypiamy snem sprawiedliwych.
Pobudka o godzinie 5.10 w porównaniu do wstania o 2.30 nad ranem dnia poprzedniego to była pestka. Szybka poranna toaleta, która polegała na wejściu do łazienki i stwierdzeniu "o motyla noga, nie ma wody" i przed 6 jesteśmy gotowi do wyjścia. Dla zasady ochlapaliśmy się trochę w stawie no i zjadło się co nieco. Jedzeniu towarzyszyła obserwacja kozic, z tym że bardziej to one nas obserwowały. Jeden okaz był chyba tegoroczny - wskazywały by na to małe rozmiary i puchata sierść. Ale kozice zostawmy zoologom - my przyjechaliśmy tu w bardzo ważnym celu.
Zatem bez marudzenia zakładamy plecaki i kierujemy się tak mniej więcej żeby mieć Lodową Kopę po lewej, Baranie Rogi po prawej, Pośrednią Grań z tyłu, no i żeby nie sadzić bez raków po śniegu. Pod pięknym bezchmurnym niebem zdobywamy kolejne metry kierując się w stronę Lodowego Ramienia. Po jakimś czasie okazało się, że niebo nie jest wcale takie czyste, a piękne stratosyny czy inne cumullomnichuje otulają Łomnicę i bardzo szybko zbliżają się do Baranich Rogów. "No i wiedziałem, że się spier.doli jak idziemy na jeden z najlepszych punktów widokowych" - pomyślał autor. "Spokojnie, wypogodzi się jak zejdziemy" - stwierdził któryś z chłopaków. I jak się niestety okazało - były to słowa prorocze.
Tymczasem nasza wesoła gromadka w ferworze walki i chęci ominięcia sporego płatu śniegu nie skręca w lewo na Lodowe Ramię obchodząc ów płat z lewej, lecz wybiera opcję zdecydowanie ciekawszą. Po stronie prawej uprawiamy przez pewien czas jazdę figurową w piargach. Po wygramoleniu się w końcu na Lodowy Zwornik stwierdzamy, że po lewej była "ściecha jak sk...syn". Mądry Forumowicz po szkodzie.
A Lodowy? Ten właśnie wtedy pokazał nam "takiego wała" i skrył się w chmurach. Na stronę Dol. Jaworowej widoki też już zanikają, więc pospiesznie pstrykamy kilka zdjęć. Rozpoczynamy walkę z granią. Nie dostarcza ona jakichś większych wrażeń dopóki nie pojawia się ON. Tak, właśnie ON. Niech w tym momencie użytkownicy o słabszych nerwach udadzą się do toalety, bo w trakcie czytania ciągu dalszego może być za późno. Bardziej nerwowym radzę ominąć całkiem ten fragment. Oto LODOWY KOŃ. Pierwszy idzie Michał - pokombinował, pokombinował - przeszedł. Drugi Łukasz też szybko dał radę. Teraz ja. Patrzę - o motyla noga! Jak przejść tą wąską skałkę - a . - koń to koń to dawaj go okrakiem. Przesuwam się niczym pies wycierający dvpę po sr... Nie idzie - "Dobra myślę sobie, nie będę się wygłupiał". Wstałem i przeszedłem jakoś jak biały człowiek. Następne metry konia są proste, a to miejsce zejścia z konia wręcz banalne, a o dziwo o nim mówi się najgłośniej. Mnie zdecydowanie więcej problemów sprawił ten pierwszy odcinek od Zwornika. Za mną Marcin też daje radę bez spinki. No to jazda na szczyt. I tutaj chyba najbardziej przyjemna część drogi - po litej, dobrze urzeźbionej stromej grani. Sama radość.
Szczyt. Widoki - przeciętne, co jakiś czas któraś strona się odsłania. Ale mimo to mamy satysfakcję - w końcu to nie byle jaka kapuściana góra (choć zgodnie stwierdzamy, że do Lackowej sporo jej brakuje).
Pofocili, pofocili, popier.dolili głupoty, zjedli pasztet z czekoladą - można schodzić. Opis rzecze takoż - "8 min. stromą granią aż do pierwszego wcięcia". No to idziemy. Tylko, że nie 8 min. a dwie, nie granią a żlebem obok a i wcięcia nie widać. Tak! Jesteśmy w dvpie. Korygujemy trasę i faktycznie odchodzi z grani w lewo niewyraźna perć. My schodzimy z grzbietu wcześniej i wkrótce się z nią łączymy. "Zachodem w ścianie Lodowego Szczytu lekko się obniżając trawersując niewyraźne żeberka". E tam niewyraźne. Żebra to tam były jebitne! Generalnie obejście grani Lodowy - Kopa nie jest trudne - idź jak puszcza a dojdziesz:) Wkrótce docieramy do żlebu opadającego z Lodowej Szczerbiny i walimy z powrotem w górę. Stąd każdy swoim wariantem wchodzi na Lodową Kopę. Widoki podobne, Lodowy co chwila w chmurach. Bardzo ciekawie prezentuje się Mały Lodowy i Pośrednia Grań.
Chwila popasu i w drogę w dół. Tutaj standardowo wbijamy się nie w ten żleb co trzeba i trawersujemy dwa żebra. OK. Widać szlak. Po 20 min. Przełęcz Lodowa wita nas. Mnie ponownie po chyba 6 latach. Szlak do Terinki wygląda zupełnie inaczej - łańcuchy jakieś, schody. Co to ma być? Kiedyś to się kulturalnie grzęzło w piargu po kostki, a teraz co?
Właśnie w tym momencie zaczyna się najważniejsza część naszej wyprawy. Ku naszemu zdumieniu w kierunku przełęczy podążają słowackie przedstawicielki płci pięknej w jednoosobowych zespołach, za to występujących dość licznie. Niewiasty te wyposażone były w pokaźne "aparaty tlenowe" - chyba na 8 tysiącach nie potrzebowały by wspomagania.

Byliśmy w głębokim szoku, że takie sztuki występują na tych wysokościach. Był plan, aby zaoferować swe usługi przewodnickie za dobrowolną opłatą, ale wygrała...piłka nożna i chęć bycia w domu na czas aby zobaczyć finał. Tak to już jest z chłopami...Wracamy do Terinki, pakujemy resztę rzeczy i ruszamy w dół. Czas do Smokowca - 1 h 50 min. Wskakujemy do fury i jazda do Polski - odstawiam chłopaków w upalnym Krakowie i przybywam do piekielnego Wrocławia.
Tak kończy się opowieść o morderczych podejściach, urwistych graniach oraz sypkich żlebach. Do następnego razu...
A, byłbym zapomniał. Nie muszę chyba wspominać, że po dojściu do schroniska wypogodziło się niemal zupełnie...
Michał, Marcin, Łukasz - dzięki za towarzystwo na rewelacyjnym szlaku.
Baranie już prawie w chmurach
Ze Zwornika na stronę Dol. Jaworowej
Pośrednia
Koń
Poskramiacz Konia...
...i Lodowej Grani
Trawers
Jaworowe
Pośrednia, Żółty, Mały Lodowy
Tak się rozpogodziło a my na dole
EDIT: Pozdrawiam moją piękną, kochaną żonę, która pozwoliła mi jechać w góry. Tych lachonów wcale nie było tak dużo i tak naprawdę były brzydkie jak zad Lodowego Konia.
