Piątek, 16 lipca wyjazd do Zakopca, w trzyosobowym damskim składzie.
Plan na sobotę: Mała Wysoka przez Dolinę Białej Wody.
Po dotarciu na kwaterę orientuję się, że zostawiłam w domu portfel, a w nim dowód osobisty i prawko. Na szczęście ominął mnie pierwszy w życiu mandat, ale co z przejściem granicznym? Niby strefa Schengen itd, no ale... Gospodarz twierdzi, że musiałybyśmy mieć niebywałego pecha, gdyby na granicy żądali od nas dowodów. Mam spore wątpliwości co do 'niebywałego', ale i tak nie pozostaje nam nic innego jak iść i się przekonać
Sobota wita nas piękną pogodą, która wg prognoz ma się utrzymać mniej więcej do południa. Po krótkiej dla nas nocy, początkowy plan wyjścia o 5.00 przesuwa się na 6.30. Świadomość, że musimy przejść najdłuższą z tatrzańskich dolin początkowo budzi mieszane uczucia (nudno, długo i płasko), ale po dojściu do Polany Białej Wody zmieniamy zdanie, widoki przepiękne, to zdecydowanie inna bajka niż Chochołowska

Jak dla mnie Biała Woda mogłaby się ciągnąć nawet i przez 20 km, bylebyśmy tylko zdążyły na autobus w Starym Smokowcu
W tej sielankowej scenerii i atmosferze docieramy w okolice Doliny Litworowej, skąd widać próg Doliny Kaczej.
Wow!
Dla nas to pierwsze zetknięcie z Tatrami Wysokimi, nie możemy się napatrzeć, robimy mnóstwo zdjęć, jednym słowem piejemy z zachwytu
Okazuje się, że średnio stoimy z czasem, więc postanawiamy narzucić tempo i kolejny dłuższy przystanek zrobić nad Litworowym Stawem. Słońce pali niemożliwie. W końcu doczłapujemy się nad Litworowy. Zgodnie z prognozą (cóż za złośliwość losu

) pogoda zaczyna się psuć i robi się burzowo.
W trakcie popasu przeżywamy niemiłą przygodę, siostra traci na chwilę przytomność. Prawdopodobnie skutek dwóch zarwanych nocy (tak to jest jak się wychodzi w góry na kacu

) Następuje akcja pt. nogi do góry, głowa w dół + czekolada. Jakiś dobry człowiek częstuje napojem energetycznym. Chwila odpoczynku i sytuacja opanowana. Pogoda nadal niepewna, trochę grzmi, ale będąc już tak blisko, postanawiamy iść na Polski Grzebień.
Tuż przed Grzebieniem przejaśnia się na chwilę, dobrze widać Małą Wysoką, wstępują w nas nowe siły.
Na Grzebieniu dość tłoczno. Podziwiamy imponujący masyw Gerlacha, który wyłonił się z chmur na jakieś 30 sekund

Jemy i zastanawiamy się czy wchodzić na MW czy schodzić do Doliny Wielickiej. Głupio byłoby odpuszczać w takim miejscu, ale pioruny i grzmoty szybko wskazują kierunek dalszej wędrówki. Szkoda mi tej Małej Wysokiej, szkoda przeraźliwie, ale co się odwlecze... bla bla bla.
Do Śląskiego Domu docieramy z wodą w butach, na szczęście aparat nie przemókł i nawet udało się zrobić kilka zdjęć. Dolina Wielicka jest przepiękna, fragmentami przypominała mi Dolomity. Śląski Dom w tym otoczeniu wygląda jak mały architektoniczny potworek.
Do Starego Smokowca docieramy o 19.00, mijając się o włos z ostatnim busem do Zakopanego (godz. 18.55). Początkowo próbujemy złapać stopa, ale po jakimś czasie dajemy sobie spokój i w akcie desperacji kierujemy się w stronę postoju taxi

Okazuje się, że ta przyjemność będzie nas kosztować 30 euro, a więc trochę ponad 40 zł na głowę, co w perspektywie spania w krzakach nie jest wielką tragedią
Po powrocie, rano od naszych gospodarzy dowiadujemy się o rażonym piorunem taterniku, jak się później miało okazać, nie jedynej ofierze tego dnia..
Po pełnej wrażeń sobocie stwierdzamy, że w ramach turystyki i rekreacji wrócimy przez Pieniny. Zero włóczenia się, zero wysiłku, podziwianie widoków zza szyby itp...
No, chyba że szybki myk na Sokolicę
Powrót z Pienin do domu to temat na osobną historię. Korki, deszcz, zerwany most, trochę błądzenia.
Ostatecznie do domu dotarłyśmy ok. 3 w nocy, ale co tam , było warto
