Znana niektórym forumowiczom. Droga wiodąca granią od Polskiego Grzebienia na Gerlach. Piękna graniówka, o której po raz pierwszy usłyszałem bodaj w relacji ekipy Mooliczka, Igiego, Jck'a i Brada, stała się moim głównym górskim marzeniem, oraz celem na tegoroczne wakacje w Tatrach.
W realizacji pomógł Kilerus i Rohu, którzy o czym dowiedziałem się w trakcie mieli już do wyrównania rachunki z tą drogą. Poprzednia ich próba zakończyła się gdy lód ściął grań robiąc ją niemożliwą do przejścia. Nasz team składał się docelowo z sześciu osob. Vespa tym razem postanowiła odpocząć. Większość tego tygodnia zamykała się w górskich wycieczkach i była już nieco zmęczona fizycznie, i mentalnie (o czym może sama napisze). Myślę, że podjęła o tyle słuszną decyzję, że nadążenie za rozszalałym Kilerusem, którego obciążał jedynie psychicznie fakt ciągnięcia za sobą takiego pontona jak ja, stanowił próbę pogoni za strusiem pędziwiatrem. Mówią, że Kilerus ma wpływ na ekspozycję światła - gdy przyśpiesza świt zamienia się w zmrok.
Jest to jednak jedyna forma zmotywowania takich jak ja, którzy z racji swej niespotykanej nieomijalności stanowią fantastyczną ariegardę każdej wyrypy. No i miałem czas popstrykać fotki. Początkowy fragment szlaku z Wyżnich Hagów do Tatrzańskiej Magistrali to fragment jakiego wolę sobie już nie przypominać. Dopiero gdy wyłonił się Gerlach zacząłem myśleć optymistycznie.
Ale jedynie przez chwilę. Dolina Batyżowiecka składa się z j.... tarasów zakończonych wrednym piargiem. Mimo to jest piękna...
Tu małe wyjaśnienie. Kilerus i Rohu skrócili drogę do miejsca gdzie wcześniej musieli odpuścić. Tak więc zaczęliśmy przed Lawinowym szczytem - mniej więcej w połowie grani. (?)
Pokonując kolejne tarasy doliny stało się jasne, że między nami pojawili się silnie religijni, arabscy teroryści. Tym razem byli jednak nastawieni pokojowo i po odprawieniu rytualnej modlitwy do Gerlacha Rohu mógł kontynuować dalszą wędrówkę.
Wielkie skaliste zagony zamieniały się w coraz mniejszy żwirek, przecięliśmy parę śnieżnych poletek, widzieliśmy zrzucone z Zadniego Gerlach szczątki rozbitego samolotu i w końcu w żmudnej walce i spadającej temperaturze wspięliśmy się na Batyżowiecką Przełęcz.
Stamtąd kruchy trawers, ukośny żleb z nieprzyjemną i żmudną końcowką wyprowadził nas w końcu na docelową grań.
Widoki były kolejowe. Co chwila PKP i PKP! Batyżowiecki Szczyt i końcówka Małej Kończystej.
A kto poznaje te rozdeptane maluchy? Toż to Polski Grzebień i Mała Wysoka!
Kilerus był w swoim żywiole. Skakał jak kozica z ADHD, znikał za skalnymi załomami i prowadził.
Trasa była wredna. Po pierwszym stromym i nietrudnym kominku trzeba było trawersować grań. Cały czas od strony Doliny Wielickiej. Problemem był fakt, że pourywane żeberka nie zawsze oferowały przyjazne chwyty i stopnie, a ich końce urywały się nad potężną ekspozycją. Każdy błąd mógł być dość drogo opłaconym, a chłopakom nie chciało się iść z asekuracją. Przyznam, że parę pierwszych trudności poczesało mi lekko psychikę po raz pierwszy w życiu. Do czasu. W skład ekipy, poza Kilerem, Rohem i Stanem61 wchodził również Paweł i Antek - ten pierwszy to młodszy brat Vespy - niezły cyborg, biega w maratonach, wspina się i w ogole... Antek nie lepszy. Zabraliśmy ich ze sobą by użyli nieco Tatr, bo z reguły wspinali się jedynie w skałkach i na ściance. No, a to my mamy przecież taaaakie wielkie górskie doświadczenie. ;P W pewnej chwili Antek odwrócił się i mówi: tu masz chwyt. Myślałem, że nie zdzierżę! Nie ucz dziada jak charchać przekuło mi się na krótsze do wysapania - spadaj i od tamtej pory moja psycha została wyleczona. To ja się tu martwię co powiem Vespy mamie gdyby coś się stało, a oni mnie tu jak jakiegoś łosia traktują?! Pfff...
Od tej pory problemy zniknęły, choć trasa wcale nie stała się łatwiejsza. Oczywiście nie ma co jej demonizować - zdrowy i sprawny człowiek spokojnie sobie tamtędy przejdzie. Jednak asekuracja dodałaby nam +5 do pewności siebie (moim zdaniem oczywiście).
Od Lawinowego Szczytu do Zadniego Gerlacha droga poszła szybciutko. Potem, za przełęczą Tetmajera miała być dwójka. Grań początkowo wznosi się dość stromo w górę by potem, zgodnie z przewodnikiem, w "stu pięćdziesięciu krokach" doprowadzić do wierzchołka.
(po drodze moje drugie widmo Brockenu)
W końcu po raz pierwszy pojawił się krzyż.
Ten odcinek szliśmy już z asekuracją.
Co zajęło nam nieco czasu. Moim zdaniem - asekuracja bardziej przydałaby się wcześniej - tu była ekspozycja, ale trudności techniczne nieznaczne.
Krzyż rósł w oczach. I w końcu brat Vespy dotarł do niego jako pierwszy.
Tuż przed szczytem zaczęło grzmieć. Nie mieliśmy więc czasu na zbyt wiele radości. Szybkie wpisy do książki i w dół - Batyżowiecką Próbą.
(brat Vespy - Paweł był niemniej ucieszony ode mnie)
Trochę pokropiło, burza przeszła bokiem. Batyżowiecka próba okazała się wcale nie taka łatwa gdy mokra...
Dzięki chłopaki za tę przygodę. Jak dla mnie - wyprawa życia jak do tej pory.

)