Jakoś tak ostatnio wciąż burzowo-deszczowe weekendy, ten miał być inny… Plan też był zupełnie inny. Jednak już od czwartku sobota na pogodynkach zaczęła się ewidentnie psuć… W międzyczasie partner na „to coś smakowitego” zrezygnował z eskapady. Jakie było moje zdziwienie kiedy w ferworze sobotniej domowej gorączki klikam na ICM ..a tu..całkiem fajnie i bez opadów. Ożesz… No nic ,zdzwaniamy się z Mpikiem na niedziele. Wybieramy coś krótkiego ale treściwego, tak aby na drodze chociaż przez chwilę coś się działo i jednocześnie móc wrócić szybko na dół gdyby pojawił się deszcz .Wybór pada na zachodnią grań Jastrzębiej Turni od przełęczy Jastrzębiej.(CHM droga nr 1171).Pora wyjazdu jak zwykle romantyczna;).Szybko docieramy do Zielonego stawu, krótki postój i w drogę, na razie grzecznie żółtym szlakiem. Piękny wschód słońca rekompensuje nam niewyspanie, ale wiszące złowieszczo chmury nie pozwalają zapomnieć o niepewnej prognozie.
Na przełęczy jesteśmy obserwowani przez ciekawskiego kamzika ,który śledzi pilnie nasze poczynania sprzętowe dosłownie na wyciągnięcie ręki . Robimy totalny bajzel, plątanina 2 lin, żelastwa. Śmiejemy się, że pewnie ma nas za oszołomów z tym szpejem i zaraz nam pokaże jak się robi takie dróżki. Jak to mówił „Szymon” na kursie” klik klik i do widzenia”. Postanowiłam potrenować coś wreszcie, poprowadzić i zabrałam tych zabawek trochę. Czytamy opis, na początku ma być jakaś gładka płyta bez stopieńków i chwytów..Hm zaraz zaraz, ja widzę przed sobą wspaniały stromy kominek wręcz najeżony stopieńkami i chwytami..a może olać tą płytę i wstrzelić się od razu w grań? Staje pod kominkiem gotowa do startu, ale Mpik studzi mój zapał, gdyż wpatrując się w ową płytę, stwierdza, że ona ma jednak sens i potem będzie nam łatwiej wejść na właściwą drogę. Miał rację, tym bardziej, że nagle ogarnia nas biała chmura i w chwilę później toniemy we mgle..Mpik przechodzi płytę i ściąga mnie do siebie. Postanawiamy iść dalej jako że grań za pewne będzie ewidentna ,no i miała być krótka;) Przed nami pierwszy eksponowany gzymsik, no to idę, tarcie dobre, w dole lufa, ale jakoś z tą mgłą mało groźna. Na końcu gzymsu zgodnie z opisem odbijam w lewo i tu już zaczyna się ostrze wąskiej i eksponowanej grani. Zakładam kilka przelotów po drodze, są turniczki i rysy na kostki, po czym wyrasta przede mną skalny koń, którego nijak nie idzie ominąć.
Myślę sobie „no miał być koń, to chociaż niech kucyk tu będzie”, kombinuje z boku ale nic z tego, trza go dosiąść. W dole się przeciera i dostrzegam jakby ścieżkę w trawie..”to pewnie jakieś obejście-myślę sobie- ale kurcze nie chce mi się już tam schodzić”. Zakładam stanowisko i ściągam Mpika. Decydujemy, że wybada co tam dalej i jak to się kończy z drugiej strony. Konik okazuje się być nad wyraz atrakcyjny i przyjemny, zejście czujne, bo musiałam opuścić się troszeczkę na rękach i dosięgnąć stopieńka, a jak się ma krótkie nogi to zawsze jest gimnastyka. Dalej idzie gładko, wchodzę na siodełko za turniczką i dalej stromo spiętrzonym ale dobrze uwarstwionym zboczem do góry w kierunku właściwej grani szczytowej.
Grań szczytowa miejscami wąska i cały czas lufiasta, ale skała solidna, lita,nadal znakomite tarcie..Pełno tu turniczek i skalnych zębów. Pierwszą z nich nie bardzo jest jak obejść, więc wdrapuje się na nią. Idzie mi się świetnie, serce ani drgnie, ciukam przeloty, bo jest na czym i w końcu po coś dźwigam to na sobie, czuje że żyję i to mi się podoba jak cholera! Nagle przede mną pastwisko…ugh, mruczę do siebie żałośnie: „to już?”Mpik woła „koniec liny!”. Cofam się troszkę i szukam dobrego miejsca na stanowisko. Niestety na górze mgła wciąż nie ustępuje, więc zero widoków. Ta okolica ponownie wita nas mlecznie..No cóż „ot tatrzańskie lato”. Nie siedzimy długo, cholera wie co z tej mgły się wykluje. Trawa już cała mokra. W dół prowadzi ku mojemu zaskoczeniu wyraźna kamienista ścieżka i przechodzi w piarżysty zachód, ale bardzo łagodny i dość szeroki. Po drodze jedno czujne miejsce, wąski trawersik opadającego w dół żlebu, mokre skały i moje lekkie podejściówki tracą dobre tarcie. Tam proszę Mpika o podasekurowanie. Po dosłownie 15 minutach jesteśmy na ścieżce, którą wchodziliśmy na Jastrzębią przełęcz.
Zawsze patrzyłam na tą turnię ze ścieżki do Zielonego stawu nieśmiało i z westchnieniem, a dziś sprawiła mi ogromną radość. Szkoda tylko widoków na grani, która jest na prawdę atrakcyjna fotograficznie przy dobrej pogodzie.