Na wstępie nie omieszkam zaznaczyć, że Lodowy Szczyt w przypadku mojej skromnej osoby to bardzo specyficzna górka. Z zamiarem jej zdobycia nosiłem się już od dobrych kilku lat a na przeszkodzie stawały wówczas przeróżne kwestie. Albo warunki atmosferyczne były mało zachęcające do górskich wędrówek, albo w ostatniej chwili pojawiały się inne plany zmuszające do odłożenia szczytu na inny termin. Tak więc ciągłe odkładanie tego celu doprowadziło do sytuacji, że zwyczajnie nie miałem z kim go zrealizować… Każdy z kim mógłbym się tam wybrać po prostu już tam był ':lol:'
Ale, że koleje losu w ludzkim życiu, choć bardzo zawiłe i nieprzewidywalne, mają zwykle pozytywne scenariusze, to i w tym konkretnym przypadku udało się w końcu zrealizować mój plan

Z ratunkiem przybył Marek (kolega z pracy), który na propozycję wspólnego wyjścia na Lodowy Szczyt zgodził się bez najmniejszych oporów. Ustaliliśmy termin i zaplanowaliśmy naszą trasę w kierunku od Lodowej Przełęczy przez Lodową Kopę i południową grań Lodowego Szczytu na jego wierzchołek. Zejście ze szczytu przez Lodowe Ramię do Lodowego Zwornika. Ten mało skomplikowany plan miał być odskocznią od szarej codzienności i względnie bezstresową aktywną formą spędzenia wolnego czasu w otoczeniu pięknych tatrzańskich krajobrazów. Dzięki wspaniałej pogodzie tego dnia, udało nam się w 100 % zrealizować założony wariant. Ale po kolei…
Wyruszyliśmy z Nowego Sącza dość wcześnie bo o 1.30, a ciemna noc za kółkiem przyniosła wiele niespodzianek i wrażeń. Począwszy od przykrych, gdy zorientowałem się, że zostawiłem gdzieś po drodze kołpak, a skończywszy na bliskim spotkaniu z „niedźwiedziem ulicznym”, który w okolicach Tatrzańskiej Łomnicy beztrosko wbiegł na ulicę zmuszając samochód jadący z naprzeciwka do ostrego hamowania

Gdzieś po 3 zajechaliśmy do Smokowca skąd ruszyliśmy szybkim tempem w stronę Hrebienioka. Po niedługim czasie byliśmy już pod Chatą Zamkovskiego i po uzupełnieniu paliwa skierowaliśmy się w stronę schroniska Teryego. Ten ostatni odcinek nie był dla mnie łatwy, gdyż Marek, trenujący na co dzień biegi długodystansowe po górach, postanowił podkręcić nieco tempo. W efekcie dotarliśmy nad Spiskie Stawy bardzo szybko ale wysiłek ten kosztował mnie nieomal wypluciem płuc
Posiedzieliśmy chwilę na ławeczce przed schroniskiem oddając się dyskusji z miłymi ludźmi z Tarnowa na temat okolicznych szczytów i możliwości ich zdobycia (pozdrowienia dla dwóch Marków), po czym ruszyliśmy dalej w stronę Lodowej Przełęczy. W momencie gdy doszliśmy do szpetnych drewnianych konstrukcji (każdy pewnie wie co mam na myśli) dosięgły nas promienie porannego słońca. Nie będę rozwodził się za bardzo na temat tego odcinka trasy, myślę, że najlepiej skomentował go Marek zdaniem: „Ku**a, nawet jak biegam w słońcu to nie jestem tak spocony jak teraz!”
W końcu dotarliśmy na Lodową Przełęcz gdzie przywitał nas przepiękny widok na Dolinę Jaworową, potężny mur Jaworowych Sczytów, Ostry Szczyt, będący również, od dawna, w kręgu moich zainteresowań, okazały masyw Gerlacha, Staroleśny Szczyt, Wysoką, Rysy i inne tatrzańskie olbrzymy.
Gdy już nasyciliśmy wzrok tym niesamowitym widokiem, postanowiliśmy kontynuować wycieczkę kierując się w stronę wierzchołków Lodowej Kopy. Odcinek ten zajął nam nieco ponad 30 min. i nie sprawił większych trudności. Wariantów wyjścia jest całkiem sporo i są one stosunkowo proste do pokonania. Można śmiało zaufać intuicji. W naszym przypadku zbyt długo trzymaliśmy się biegnącego skośnie w lewo płytkiego żlebu przez co musieliśmy obejść łukiem spore żebro skalne i stromym podejściem dotrzeć do innego żlebu, który wyprowadził nas na przełączkę między wierzchołkami Lodowej Kopy. Chwilę później byliśmy już na głównym wierzchołku z którego południowa grań Lodowego Szczytu, chociaż bardzo krótka to jednak robiła wrażenie.
Wyglądała tak apetycznie, że zapragnąłem jak najszybciej się na niej znaleźć. Nie marnując czasu bardzo szybko zeszliśmy na Lodową Szczerbinę, gdzie związaliśmy się liną i przyozdobili nieco szpejem. Co do sprzętu to postanowiłem ograniczyć się do niezbędnego minimum zalecanego do pokonania tej trasy. Doszedłem do wniosku, że nie ma co dźwigać na sobie całego inwentarza gdy droga jest krótka i niezbyt trudna. Zabrałem więc 1 długą pętlę stanowiskową, 2 średnie i 2 małe, 5 ekspresów, kilka hmsów, komplet kości z jebadełkiem i 2 repy. Ruszyliśmy. Idąc na lotnej sprawnie dotarliśmy do Wyżniej Lodowej Szczerbiny pokonując poziomą grań Lodowych Czub. Znaleźliśmy się w ten sposób pod pierwszym z uskoków broniących Lodowego Szczytu. Na wszelki wypadek odcinek ten przeszliśmy na sztywno, co okazało się zbyteczne, ale przynajmniej mogliśmy pobawić się trochę zabranym ze sobą sprzętem. Pewna, lita, rozgrzana słońcem skała, kilka nietrudnych bogatych w stopnie i pewne chwyty uskoków i już jesteśmy przy słynnym trójnogu na wierzchołku Lodowego Szczytu.
Powiem szczerze, że z technicznego punktu widzenia lekko się rozczarowałem. Czytałem wcześniej kilka relacji z tej trasy i sugerując się nimi spodziewałem się większych emocji. Ale mimo to było bardzo fajnie

Cóż więcej można powiedzieć o samej południowej grani z subiektywnego punktu widzenia. Sprawniejsi osobnicy, obyci z ekspozycją i mający doświadczenie w tego typu graniówkach mogą spokojnie pokusić się na jej żywcowanie. Mniej doświadczeni powinni zdecydowanie użyć liny gdyż niektóre miejsca zwłaszcza eksponowane zejścia z niewysokich uskoków, chociaż wymagają jedynie zwieszenia się na rękach, to dla osób niepewnych swych sił mogą stanowić poważny problem. Optymalnym rozwiązaniem dla przeciętnego zdobywcy jest przejście grani na lotnej.
Na szczycie było niesamowicie gorąco, ale mimo to spędziliśmy tam ponad godzinę, nie mogąc wpełni nacieszyć wzroku tym co widoczne było wokół. Z wierzchołka panorama otoczenia jest bardzo oryginalna i rozległa. Można śmiało powiedzieć, że widok ze szczytu to nagroda dla strudzonego wędrowca za zdobycie trzeciego z najwyższych tatrzańskich szczytów. Mógłbym tam siedzieć i dumać do wieczora jednak był już najwyższy czas żeby wracać. Wpisaliśmy się do zeszytu szczytowego (kartkując go znaleźliśmy kilka archiwalnych forumowych wpisów), poczym ruszyliśmy w dół w kierunku północnym.
Droga zejściowa przez Lodowe Ramię w kierunku Lodowego Zwornika była ewidentna i bardzo łatwa. Jeśli chodzi o słynnego Lodowego Konia to moim zdaniem jest on lekko przereklamowany. Można go spokojnie przejść i niekoniecznie okrakiem. Na Lodowym Zworniku podziwiając olbrzymie turnie wznoszące się nad Dolinami Czarną Jaworową i Śnieżną , myśleliśmy nad urozmaiceniem dzisiejszej trasy jeszcze o Śnieżny Szczyt, ale ze względu na fakt, że zaczęło się chmurzyć i trochę byliśmy już jednak zmęczeni, ostatecznie darowaliśmy go sobie.
Z Lodowego Zwornika schodziliśmy do Doliny Pięciu Stawów Spiskich najpierw zakosami zbocza, później wielkim piargiem w stronę złomów skalnych wyścielających dno Doliny, skąd okopczykowaną wyraźną ścieżką dotarliśmy do Chaty Teryego. Powiem jeszcze ku przestrodze, że odcinek z Lodowego Zwornika do piarżyska nie jest wcale taki łatwy na jaki wygląda. Chociaż zbocze nie jest strome to jednak w kilku miejscach zakosy (krucho i bardzo niepewnie) wiją się zaraz przy krawędzi sporego uskoku, z którego upadek groziłby poważnymi konsekwencjami. Trzeba więc zachować czujność do samego końca
W schronisku Teryego spotkaliśmy znajomych z Nowego Sącza, którzy wracali z próby zdobycia Lodowej Przełęczy. Wszyscy razem ruszyliśmy w drogę powrotną, umilając sobie czas miłą rozmową. Całość akcji, licząc od parkingu w Smokovcu, zajęła nam około 12h i była to niewątpliwie wycieczka, która w pamięci pozostanie jako bardzo udana
Wielkie dzięki dla Marka za sprawną akcję i miłe towarzystwo.