Cześć,
przepraszam, ze tak długo pisałem tą relację, jednak miałem ja już prawie gotową w laptopie w zeszłym tygodniu i ten laptop trochę padł a od nowa to mi się nie chciało pisać :p
Dzisiaj w końcu odpalił i udało się dokończyć.
26-28.08
Kolejne dni spędzamy wakacjując w Chamonix. Pogoda się zepsuła, dodatkowo nie mamy rezerwacji w Gouterze, gdzie zamierzamy spać. Na pytanie o podłogę raz nam powiedziano, że można a 3x, że nie :p No i ciągle to ”zadzwońcie jutro o 8…” W końcu się udaje, ktoś zrezygnował i dostajemy booking na poniedziałek i wtorek (30 i 31).
Btw. należy dzwonić o godzinie ósmej, wtedy anulują rezerwacje dla osób, które nie dokonały potwierdzenia rezerwacji 2 dni wprzód. Jak tylko nam o tym powiedzieli to rano od razu się udało.
Oglądamy również start UTMB, niezbyt w tym roku udanego, wyścig został przerwany ze względu na zbyt duże opady i wywołane tym osuwiska na trasie.
Zawodnicy.
29.08
Pakujemy się z pola namiotowego i jedziemy do Les Houches, skąd kolejką wjeżdżamy na 1794m. Nie śpieszy się nam gdyż tramwajem dojedziemy na 2372, a spać zamierzamy w starym schronisku położonym na 2750m. 400 m podejścia to lajcik.
Tramwaj robi nas w balona, dojeżdża tylko do Mont Lechat, jakieś 2070m.n.p.m. czyli z 300 robi się 700.
Przed zmrokiem meldujemy się w schronie, w środku całkiem fajnie, są dwa łóżka nawet, niestety już zajęte. Należy natomiast uważać na myszy które tam sobie mieszkają, plecaki można powiesić na hakach na suficie, pozwoli to uniknąć napoczęcia liofili przez te małe żyjątka
W środku.
30.08
Z baraku ewakuujemy się o 4, chcemy przechodzić kuluar kiedy będzie jeszcze w miarę wcześnie.
Po wyjściu na zewnątrz okazuje się, że jest mega mgła i pada śnieg. Widzimy swoje czołówki mniej więcej na odległość 10 m. Odszukiwanie dość ewidentnej ścieżki do Tête Rousse zajmuje sporo czasu. Do schronu docieramy koło 7. Na zewnątrz zerowa widoczność, w takich warunkach raczej wyżej nie pójdziemy.
Około 10 trochę się przejaśnia, i większość ekip wyrusza na górę.
Na górze widać schronisko.
Widok z grani.
Grand Couloir przechodzimy bez problemu, temperatura jest poniżej zera, nic nie leci, profilaktycznie przypinamy się jednak długą liną do stalowej poręczówki.
Wchodzimy na grań pod Gouterem. Łukasz wyrywa do przodu, my z Magdą nie mamy takiego powera. Trudności na podejściu również dają się we znaki. W połowie ściany zaczął padać śnieg, zasypując ślady na niewyraźnej ścieżce. Po kilku h docieramy do schroniska, pogoda również się poprawia.
Prognozy na następne dni są optymistyczne, jutro ładnie, pojutrze bardzo ładnie. Postanawiamy następnego dnia iść do Vallota dla aklimatyzacji a na szczyt w środę.
31.08
Wstajemy po 7 i jemy śniadanie w schronie. Powoli się zbieramy, koło 11 wychodzimy do góry, W międzyczasie spotykamy parę anglików która na szczyt wyszła w nocy, niestety doszli tylko do Vallota i zawrócili ze względu na wiatr.
„Trochę” faktycznie wieje.
Do Vallota docieramy powoli idąc po 4 h. Gdyby nie wiatr to pogoda byłaby idealna. Tego dnia wiele zespołów zawróciło spod szczytu, za to co najmniej dwie grupy naszych rodaków weszły szczęśliwie.
W schronie spędzamy pół h i uciekamy na dół. Wbrew obiegowej opinii w środku nie ma jakiegoś mega syfu, a co najważniejsze nie śmierdzi. Podobno co czwartek jest sprzątaczka, ale nie wiemy na pewno, my byliśmy we wtorek : )
Łukasz zostaje na noc, spanie w namiocie zeszłej nocy podobno nie było najfajniejszym przeżyciem. Umawiamy się na dzień następny i wracamy do Goutera.
01.09
Pobudka o 3, idziemy razem ze wszystkimi na śniadanie do drugiej części schroniska. Tego dnia na gorę idzie ponad 50 osób.
Po śniadaniu zaczynamy się zbierać, kolejne zespoły wychodzą ze schroniska, a my jakoś dalej nie do końca gotowi. Na dworze jest strasznie zimno i nie bardzo się garniemy żeby tam wyjść. W międzyczasie gotujemy dodatkową wodę i takie tam… Ostatecznie wychodzimy przed siódmą. Jest już widno i całkiem przyjemnie. Wiatr również zmalał w porównaniu do tego co było wczoraj, przynajmniej tu nisko.
Droga prowadzi najpierw granią nad schronem a później lodowcem. Wydeptana ścieżka a właściwie kilka do wyboru nie sprawia żadnych trudności. Po drodze mijamy kilka szczelin, szlak jest tak poprowadzony, że przechodzi się właściwie tylko nad szczeliną brzeżną pod szczytem Dome du Gouter, po moście śnieżnym. Pomimo tego idziemy z Madzią związani, i tak targamy linę, to co nam szkodzi.
Podchodząc, około 8 rano mijamy kilka zespołów schodzących z góry. Zastanawiamy się czy tak szybko udało im się wejść? Sytuacja wyjaśniła się pod Vallotem, dowiadujemy się, że większość zespołów wychodzących bardzo wcześnie zawróciła ze względu na silny wiatr na grani. Wiało dość mocno, ale nawet nie było porównania do tego co było dzień wcześniej, więc z racji tego, że Łukasz już na nas czekał po krótkim odpoczynku ruszamy na górę.
Razem z nami szła dwójka z Wrocławia, serdecznie pozdrawiamy Grześka i Agnieszkę:)
Na początkowym odcinku grani Bosses wieje jak cholera, zastanawiam się nawet czy aby nie wrócić, jednak napotkany Polak, który właśnie schodzi, twierdzi, że wyżej jest lepiej. Hmm trochę mu nie wierzę, ale jednak mówił prawdę.
Wiatr powyżej pierwszego przewyższenia traci na sile a momentami w ogóle go nie ma, i wtedy daje nam się we znaki nieziemski upał spowodowany odbijającymi się od śniegu promieniami słonecznymi.
Ścieżka na szczyt cały czas wiedzie granią, lub tez zygzakuje w pobliżu. Przy takich warunkach, jakie my mieliśmy jest to raczej bezpieczny szlak. Osobna kwestia to używanie liny na tym odcinku, my z Magdą byliśmy związani dość krótkim odcinkiem. Ja byłem przeciwny ona była za, więc się związaliśmy, wiadomo…

Ale do tej pory nie wiem czy to dobry pomysł czy wręcz przeciwnie. Łukasz się z nami wiązać nie chciał, pobiegł na szczyt z Vallota i tyle go widzieliśmy. Końcowy odcinek prowadzi dość eksponowaną granią, ale po tym co się przed wyjazdem naczytałem, myślałem że będzie trochę gorzej. Pyzatym, nie ma tam już stromego podejścia, trzeba zwyczajnie uważać jak się stawia nogi i to wszystko.
Na ostatnich metrach przed szczytem czuliśmy też wyraźny wpływ wysokości, co kilkadziesiąt kroków robiliśmy krótką przerwę na złapanie powietrza.
Po mniej więcej 3h stajemy na szczycie:) Naprawdę super uczucie. Robimy pamiątkowe fotki (w dużej ilości) odpoczywamy, wiadomo standard. Widoki ze szczytu jak i z grani rewelacyjne!
Zejście tą samą drogą, idziemy o wiele szybciej, w końcu z każdym krokiem lepiej się oddycha. Przy Vallocie jesteśmy koło 15 i robimy dłuższy odpoczynek. Łukasz idzie prosto na dół, aż do starego schroniska pod Tete Rosse, my zostajemy jeszcze jedną noc w Gouterze.
Koło 16 spotykamy jeszcze czterech holendrów, którzy dopiero podchodzą, udało im się wejść, chociaż do schroniska dotarli już po ciemku.
Na ten dzień nie mamy już rezerwacji, jednak nie ma problemu ze spaniem na podłodze, niestety kasują za to normalną cenę (przynajmniej nas, niektórym udaje się mniej zapłacić

.
Z ta podłoga to są w sumie niezłe jaja, o 3 w nocy przecież podają śniadanie… Trzeba się kilka minut wcześniej zawinąć i poczekać aż wszyscy zjedzą, wtedy można iść normalnie spać do zwolnionych łóżek.
02.09
Wstajemy jakoś koło 7, plan mamy taki, żeby zdążyć na ostatnią kolejkę TMB. Po wczorajszym dniu jesteśmy nieco odwodnieni, a zapasy $$ już się skończyły. Dzień wcześniej udało się jeszcze kupić jakąś wodę za 2€, taka lokalna śniegówa, roztapiana na miejscu, ale dzisiaj już niestety nie ma tak dobrze. Wypijamy po niecałe pół litra wody na głowę i koło 9 uciekamy z Gautiera. Zejście miało być bajtowe, odwodnienie jednak dało nam się we znaki. Schodziliśmy razem z dwójką poznanych dzień wcześniej wrocławian, jednak im zejście zajęło niecałe 4 h a nam 5h :O i to bez zatrzymywania… Wydawało nam się, że 3h idziemy. W tę stronę było o tyle lepiej, ze właściwie stopił się cały śnieg leżący w ścianie (ten który się nie stopił został przez nas zjedzony

. Obawialiśmy się trochę przejścia przez kuluar, widzieliśmy jak spadło kilka dużych kamieni. Na szczęście nic nie leciało, gdy przechodziliśmy, a brak śniegu pozwolił na pobicie rekordu w biegu na 60m z czasów podstawówki. Tym razem już się nie wpinaliśmy w poręczówkę, ścieżka była ewidentna i lina bardzo spowalniałaby przejście.
Późniejsze zejście z Tete Rosse do Les Houches nie jest już chyba warte opisywania, udało nam się zdążyć na kolejkę, na dole byliśmy koło 18. Szybki prysznic na campingu i można było w końcu pójść się NAJEŚĆ

Wyglądaliśmy chyba trochę podobnie do tych panów co biją rekordy w jedzeniu hot-dogów.
Łukasz schodził oddzielnie, na dole był już koło 12, tak więc trochę sobie na nas poczekał. Ostatnią noc w górach spędził w starym schronisku na 2700 i rano udało mu się sfotografować takie coś:
To właściwie już koniec relacji, później była już tylko długa podróż do domu.
Napisałem tą relację również dlatego, że przed wyjazdem czytałem kilka podobnych, i wiem jak bardzo jest to pomocne dla osób, które tam jadą. Mam nadzieję, że może komuś się przyda.
Koszty, jeśli się bardzo chce, mogą być relatywnie niskie. Poniżej cennik usług turystycznych:
Pole namiotowe w Pont - 5,5€/ os (+ auto chyba z 5€)
Browar w Vittorio Emmanuelle – 4,9€
Śniadanie w Vittorio Emmanuelle – 5,5€
Tunel pod MB - 35€
Pole w Chamonix - 5,5€-7€ os
Schronisko Goutier – 28€/ os
Woda w schronie - 5€/ 1,5L (można się dogadać za 2€ ze stopionego śniegu)
Śniadanie w schronisku -7€
Śpiąc na polu w Chamonix i okolicy otrzymujemy kartę do bezpłatnego korzystania z komunikacji miejskiej:)
I to by było na tyle, dziękuję za uwagę

pzdr!
btw. Jeśli ktoś byłby zainteresowany to więcej zdjęć znajdzie na picasie:
http://picasaweb.google.pl/pawel.pietak