Plan był taki. Wstajemy spokojnie o 5, jedziemy do Zakopca, kolejką na Kasprowy, później na Mylną i Grań Kościelców.
Plan dość prozaiczny (klasyk TG), ale tym razem jedzie moja dziewczyna Olga, która nigdy nie łaziła poza szlakiem w Tatrach (poza małym skrótem ale to ciii).
Dzień wcześniej przez telefon:
Olga: - Boję się.
Ja: Czego się boisz? Przecież będę czuwał nad tym żeby było jak najbezpieczniej.
Olga: - Boję się, że mi będzie zimno.
Meldujemy się razem z Rohem pod kolejką i niestety okazuje się, ze tłumy są dzikie, więc dymamy na Halę. Olga ma kryzys na Jaworzynce. Pomaga jej n-gine.
Trzeba przyznać, że na Mylną jest kawałek drogi. Upierdliwe włażenie na Przełęcz nie bardzo się jej podoba.
Na przełęczy okazuje się, ze mamy sporą grupkę przed nami, więc musimy trochę poczekać. Trochę im schodzi. Nie zakłądałem, ze nam też zejdzie.
Olga na drodze, jak to baba, marudzi trochę, ale radzi sobie i pokonuje kolejne miejsca.
"Ja to teraz przejdę, ale już nigdy więcej..."
Niestety raz Olga zapomina zdjęć ekspresa i amplituda mojego i Roha humoru a jej dość sporo wzrasta.
W końcu włazimy na Zadni Kościelec i dalej na Kościelcową przełęcz. Dalej jest już znacznie łatwiej.
Na zejściu okazuje się, że strasny kominek bez stopni już nie jest taki straszny jak kiedyś... A nie mówiłem?
Trochę nam zeszło więc Olga ledwo wyszła z samochodu.
"Bałam się strasznie, ale przecież jak zaczęliśmy iść, to nie było wyjścia musiałam to przejść."
Ja: - A jak ekspozycja? Lufa robiła wrażenie?
Olga: - Nie wiem nie patrzyłam. Raz nawet przez chwilę chciałam spojrzeć, ale później jednak stwierdziłam, że lepiej nie.
"A to zdjęcie mi zostaw:"
A ja na koniec chciałbym podziękować Robertowi Kubicy, bez którego ta wycieczka by się nie odbyła.