Ostatniego dnia pobytu jedziemy pod Marmoladę. Pogoda rano była średnia ale to ostatnia szansa, a wejście na Marmoladę od początku mieliśmy w planie. Jedziemy przez Passo Falzarego do Lago di Fedaia. Droga z Cortiny zajmuje ponad godzinę mimo że to tylko ok. 50 km, ale do pokonania są potężne przewyższenia.
Ok. 9.30 wjeżdżamy kolejką do Pian Fiacconi. Kolejka tania jak na Dolomity – 4,5 eur w jedną stronę, a pozwala ominąć ok. 600 m podejścia.
Wysiadamy z metalowego koszyka i jakoś słabo się czujemy, to chyba będzie dzień bez formy. Dostaje opieprz od Oli że wzięliśmy za mało jedzenia „a przecież takiego szlaku jeszcze nie robiliśmy"

.
czoło głównego lodowca
Docieramy do lodowczyka Ghiacciai del Vernel, zakładamy raki i stawiamy nasze pierwsze kroki po lodowcu, który w dużej części zasypany jest kamieniami, co chwile słychać jak coś spada ze ściany po lewej.
Po drodze widoczek z Sassolungo
Na ferracie prowadzącej na przełączkę Forcella Marmolada jest nieciekawie – stromo, mokro i ślisko że ja ***********, chwilami czuję że moje kroki są na granicy zjechania w dół. Na dodatek coraz więcej ciemnych chmur nad nami. Morale spada i już czuję, że nic nie będzie z wejścia na szczyt. W końcu docieramy na przełączkę.
fot. by telefon
Wchodzimy jeszcze trochę wyżej ferratą i pogoda łamie się całkiem. Zaczyna padać grad i wtedy decydujemy się wracać. Jeszcze tylko kilka fot…
i spojrzenie na mój pierwszy trzytysięcznik Cima Ombretta Orientale, z którego jest obłędny widok na południową ścianę Marmolady.
Teraz zadowalamy się widokiem ściany Piccolo Vernel
Zejście z przełączki z powrotem na lodowiec idzie mi jeszcze gorzej niż w górę. Ślizgam się co chwila. Ola chyba lepiej sobie radzi w tym zejściu, to pewnie za sprawą tych nowych butów;-) Po chwili widok niebywały- trzech Niemców idzie ferratą w górę bez lonż, kasków, jeden ma „adidasy”, hehe. Wygląda to jakby szli licząc na to, że jakoś się uda. Przechodzą powyżej i teraz tylko czekam aż któryś się na nas spieprzy. Szczęśliwie kończy się na paru zrzuconych kamieniach. Teraz najgorsza jest myśl że może weszli wyżej niż my tego dnia, albo co gorsza

- zdobyli szczyt – grad się skończył i zaczyna prześwitywać słońce - jak na złość!
W drodze powrotnej na pocieszenie focimy główny lodowiec, jest pięknie!
Wracając przełykam gorycz porażki, choć wycieczkę i tak uważam za piękną. Przynajmniej jeden cel w postaci zobaczenia lodowca z bliska zrealizowaliśmy. A Punta Penia może next time…