Budzik dzwoni o 5:40,nie wstaję. Nie ma mowy..o 7mej wstaję,dość spania,postanawiam się jednak dziś ruszyć w góry..o zgrozo,wyjeżdżam o 7:30,dawno o takiej porze nie startowałam,ale cóż..szkoda dnia,kurs-to co zawsze w październiku być musi-Mała Fatra…pogoda wspaniała,myślę sobie,że o tej porze szybko stawię się we Vratnej,akurat..a to remont na granicy w Cieszynie-korek,brr!!! A to jakieś dziwne sytuacje na czeskiej drodze,a to tir przede mna,co go wyprzedzić nie potrafię,bo ruch masakryczny..we Vratnej jestem o 9:30,o zgrozo!! Szybko się zbieram i szlakiem wiodącym prawie pod kolejką wywlekam się na Snilovskie Sedlo. Dosłownie wywlekam się zbierając siły na maksa-rozważając jak to możliwe,że jedno kilkudniowe dosłownie przeziębienie potrafi człowieka pozbawić wyśmienitej kondycji..a z drugiej strony nie jest tak źle, mijam wszystkich po drodze zagadując „dzień dobry” (co z tego,że mam kołatanie serca,w kolanach wrażenie pożaru i w głowie mi huczy,nie,nie poddaję się,nie ma lekko..

Tym razem nad głową nie suną wagoniki kolejki,ta kursuje teraz już tylko od piątku do niedzieli.
Chwila oddechu i już spokojniej idę na Wielki Krywań,już tyle razy tędy przechodziłam,że trasa obrana na dziś mnie nie dziwi,ale jak zawsze jest pięknie. Na Wielkim kwadrans odpoczywam i wygrzewam się w słonku,zerkam na Tatry,na znany mi dobrze krajobraz. Jakoś zawsze mam tu farta do pogody:)
Z Krywania zbiegam szybko kierując się w stronę Chlebu. Wdrapuję się na Hromowe skąd maszeruję na Południowy Gruń,podziwiając Dużego Rozsutca i Stoha ( Stoh to mój drugi ulubiony po W.Krywaniu szczyt w Małej Fatrze) Drugi raz dziś mijam sympatycznych Słowaków w czerwonych skarpetach,hehe,którzy zachwalają moje tempo- zdziwili by się jakbym powiedziała,że ledwo na nogach stoję, a jeszcze tydzień temu po korsykańskich wojażach po Tatrach skakałam jak kozica…;-)
Na Południowym chwilka odpoczynku,przygotowuję się emocjonalnie na to co zawsze z zejściem z tej góry się wiąże-błoto niemiłosierne..chwilowo zjeżdżam na butach a potem to już zbiegam,kolana bolą okrutnie:( W Chacie na Gruni przygotowania do zimy i wielkie porządkowanie..Z Chaty to już spokojnym spacerem przez jesienny las schodzę do Vratnej,gdzie czeka na mnie przyczyna mojego dzisiejszego pośpiechu- mój Towarzysz ze skręconą nogą,też chciał się z domu w tą piękną pogodę wyrwać..miał wyjechać sobie do góry kolejką,ale zmuszony był zostać na dole,na szczęscie wyposażony w wiktuały i książki się nie nudził…eh,takie poświęcenie:)
Podsumowując:niczego nowego w Malej nie odkryłam,jesień tam jak zawsze piękna. Przeziębieniom nie należy się dawać,tylko szkodzą na kondycję,z kolanami w końcu muszę do lekarza,bo jeszcze jaka infekcja się przyplącze i co? Najważniejsze,że na kolejne 6dni pracy bateryjki podładowałam-te co odpowiadają za stan psychiczny,co będzie z fizycznym się okaże;-)
Kilka fotek:
