Tytuł trochę z przymrużeniem oka, choć decydując się na pierwszy samotny wyjazd w góry, czułam jakbym robiła to za karę

Połowa października w tym roku była wyjątkowo piękna i kusząca, więc mimo że tym razem nie udało mi się pozyskać towarzystwa, postanowiłam przełamać się i jechać.
Raz kozie śmierć
Podróż pksem z Warszawy do Zako to przyjemność bardzo wątpliwa, towarzystwo głośne i nieco nerwowe (panie w wieku 50+ walczyły o siedzenia, następnie opijały kierowcę z kawy, traktując jego prywatne zapasy jako dobro wspólne

) Anyway, humor średni, a nocka z głowy.
O 7.00 docieram do Zakopanego. Jest słonecznie, widać jakiś Giewont

No, myślę sobie, chyba nie będzie tak źle. Na dworcu doprowadzam się do kultury i kieruję swe kroki do baru Fiks tudzież Fuks, aby trochę się posilić.
Plan jest prosty, dziś leżenie brzuchem do góry w Chochołowskiej, jutro Stary Robot, a pojutrze Czerwone Wierchy. Taki plan funkcjonuje w mojej głowie od trzech lat, ale jak dotąd zawsze pojawiały się jakieś 'przeciwności losu'. Ale nie, tym razem nie ma bata, musi się udać. Z tą optymistyczną myślą wskakuję do busika i dalej doliną. Cieszę się sama do siebie, zapowiada się naprawdę ładny dzień, a to dopiero początek. Dobrze jednak czasem zwalczyć wewnętrznego tchórza. Mój optymizm zaczyna dla mnie samej robić się podejrzany, gdyż z przerażeniem stwierdzam, że Dolina Chochołowska to niezwykle urokliwe miejsce
Realizacja planu tego dnia przebiegła bardzo sprawnie, tj. meldunek w schronisku, odespanie podróży, obiad, leniuchowanie na Polanie Chochołowskiej z herbatą i odświętnym papierosem w ręku

W empetrójce Rohowa Atmasfera. Pełen relaks. W schronisku niewiele osób tego dnia, początkowo zanosi się na to, że będę spać sama w 8-mce, ale pod wieczór dokooptowano dwóch panów. Z jednym nawiązuję dialog i wieczór upływa w miłej atmosferze przy piwku, a następnie zostaję poczęstowana żętycą, która jest przepyszna!

Pamiętając o jej innych 'cudownych' właściwościach, robię tylko kilka łyków, coby nie zadzierać z własnym żołądkiem tuż przed wyjściem w góry
Dzień 1
Okazuje się, że nasze plany częściowo się pokrywają, oboje chcemy dotrzeć na Starorobociański, a dalej przez Ornak do schro w Kościeliskiej. Ja wybieram krótszy wariant, bo przez Trzydniowiański i Kończysty, kolega natomiast sporo dłuższy, czyli przez Grzesia, Wołowiec i Jarząbczy, na który z resztą mnie namawia. Wiem, że nie dam rady z plecakiem załadowanym na 3 dni i z moim tempem. Może gdybym szła sama i na lekko... ale tak nie chcę być dla nikogo kulą u nogi, więc grzecznie dziękuję, mówimy sobie adios amigos i do zobaczenia na dole
W drodze na Trzydniowiański spotykam trzech chłopaków, rozmawiamy chwilę, okazuje się że oni również zmierzają na Starego Robota, a dalej na Błyszcz i Bystrą. Plan pikny, ale ja mówię pas, zarzynać się nie będę

Z kolegami później i tak spotkam się w schronisku.
Poranek...
Na Trzydniowiańskim
Cel na przyszłość - Rohacze
Nareszcie docieram na Kończysty, gdzie następuje popas. Wcale nie mam ochoty się stąd ruszać, jestem po raz pierwszy w tej części Tatr i może to głupie, ale nie spodziewałam się że w Zachodnich może być tak pięknie
Ludzi całkiem sporo, pogoda zrobiła swoje. Pojawił się nawet pies ze schroniska w Chochołowskiej, pokręcił się trochę po wierzchołku po czym pobiegł w stronę Jarząbczego
Na Kończystym. Noo takie 'kary' to mogę odbywać codziennie
Takie też
Spoglądam na mapę, mhmm, w dole roztacza się Dolina Raczkowa, ale... zaraz zaraz, chyba pomyliłam szlak, toć to Dolina Muminków, a oto i Włóczykij!
Czas ruszać dalej, Starorobociański już na wyciągnięcie dłoni...
Na Starym Robocie również tłoczno, więc odchodzę trochę w bok, dalej od głównego wierzchołka. Tu mogę cieszyć się ciszą i samotnością. Następuje popas nr 2. W międzyczasie wypatruję niewielką platformę nieco poniżej, a na niej półokrągły murek z kamieni, idealnie pod namiot. Oo, to dopiero byłaby miejscówka na Sylwestra

Niestety, pomysł ten po przeniesieniu w doliny nie spotkał się z dzikim entuzjazmem ze strony znajomych.
Delikatnie mówiąc
Na szczycie spędziłam dobrą godzinę, żal było schodzić, pewnie po raz ostatni w tym roku widzę góry w takiej odsłonie. Zastanawiam się gdzie w tej chwili podziewa się mój nowy znajomy z Chocho i czy kolegom z Trzydniowiańskiego udało się wbić na Bystrą. Gdyby nie ten cholerny wór, to chyba i ja pokusiłabym się o wejście, lub chociaż próbę, a gdyby jeszcze skrócić przystanki, to czas miałabym nie najgorszy. Ale że jest jak jest, to dochodzę w okolice Gaborowej Przełęczy i tam przewracam się na kolejne pół godziny
Zdjęcie z poziomu popasu numer 3
Fajnie powylegiwać się w górach przy takiej pogodzie, ale chyba przesadziłam z długością tych postojów, do przejścia mam jeszcze całe pasmo Ornaku, a i do schroniska stamtąd jest kawałek drogi. Gdzieś przed ornakowym wierzchołkiem odbijam w prawo w wydeptaną ścieżkę trawersującą zbocze, coby nieco skrócić sobie drogę. Na Ornaku już byłam, więc omijam go bez większych wyrzutów sumienia. Idzie się gładko dopóki nie wchodzę w kosówkę, z którą muszę trochę powalczyć (głównie o plecak) żeby przedostać się dalej. Za chwilę moja dzika ścieżka powinna połączyć się ze szlakiem na Iwaniacką, ale zaczynam mieć wątpliwości, czy ten skrót to rzeczywiście skrót czy "skrót". Na powrót do punktu wyjścia nie mam ochoty więc idę dalej. Przy kolejnej zaporze z kosodrzewiny słyszę zbawienny dźwięk - stukot kijków

Zastanawiam się czy ludzie tamtędy idący słysząc moją szamotaninę wzięli mnie za misia. Ta idiotyczna myśl poprawia mi humor do reszty
Do schroniska docieram o 18.00, tam na ławeczce dostrzegam znajomego z Chochołowskiej. Udało mu się zrobić ten długaśny szlak i co lepsze czeka tu już od godziny

W schronisku wymieniamy się wrażeniami z całego dnia, oglądamy foty, a ja w międzyczasie pałaszuję 'obiad'. Do rozmowy dołącza 'współbiesiadnik' a chwilę później pojawiają się panowie od Bystrej (zdobytej

) W środku tłok straszliwy, okazało się, że to w głównej mierze wycieczka firmowa, a oprócz tego też inni turyści. Ogólnie było głośno i wesoło, choć klimaty i przyśpiewki momentami weselne

Ale co tam, jak się bawić to się bawić, gorzej tylko, że nie bardzo jest gdzie spać, a raczej pod czym. Tu spotyka mnie miły gest ze strony nowych kolegów, jeden użycza mi karimaty i załatwia koc, a drugi zaklepuje miejscówkę

Ok, żeby nie było zbyt miło to dodam, że miejsce było niedaleko wc i pod fotokomórką. Ale było

i nawet udało mi się złapać kilka godzin snu.
cdn..