1.12.2010, Beskid Śląski, Dębowiec - Szyndzielnia - Błatnia
"Rekonesans"
Śniegu przybyło, sprzęt przygotowany, więc trzeba go sprawdzić. Środek tygodnia to dobry czas na lajtowy spacer po okolicach. Bez przemęczenia, na rozgrzewkę postanawiam przejść się po Beskidzie Śląskim. Bez planu, przed siebie, odpocząć od codziennego zgiełku.
Na parkingu pod Dębowcem meldujemy się wraz z Ramzesem o 10:00. Trochę późno, ale bez ciśnienia przygotowuje dziwne ustrojstwo jakim są dla mnie skitury. Niby jeździłem trochę na nartach, ale to raczej nieco inna bajka. Wpinam buty, odpinam tyły zapięć, robię krok i ...gleba. Myślę sobie: "blado!, zrobię Dębowiec to będzie sukces". Pozbierałem się i próbuję raz jeszcze. No, łapie o co chodzi. Trza szurać nartami. Tak szurając o 11:30 docieram na Szyndzielnię. Wraz z wysokością przybywa śniegu i robi się zimniej. Prognozy nie obczaiłem, bo po co? Idę przecież na spacer po okolicy. Po drodze na Szyndzielnię pojawiają się pierwsze obtarcia kości piszczelowych (?!) Nie, to nie możliwe. W schronisku dochodzę do wniosku, że sprawcami są getry. Poprawiłem je, zjedliśmy co nieco i w drogę. Przy węźle szlaków pojawia się pomysł spaceru na Błatnią. Czemu nie? Fragmentami robiąc zjazdy, posuwam się dość sprawnie. Miejscami nawianego śniegu jest około 50 cm.
Dwie dechy na nogach sprawiają, iż sypki i kopny śnieg nie sprawia problemów. Pojawia się wiatr i spada temperatura. Robi się rześko. Ale myślę, skoro jestem już w połowie drogi to już dojdę do schroniska. Najgorsze odcinki są przez polany, gdzie wieje jak cholera. Pies, raz za czas spogląda na mnie ze zdziwieniem, chcąc powiedzieć: "Na pewno idziemy dalej?"
Po drodze tym razem coś mnie ugniata w piętę: "No, zaczyna się chrzest butów!". Do schroniska docieramy o 13:30. To niezły czas jak na takie warunki. Posilając się bułą w schronisku nagle dostrzegam, że coś się dzieje za oknem. Nagle nic nie widać, sypie i wieje. Czas wracać! Wychodzę ze schroniska - totalna zamieć! O kur.a! Ślady nasze zawiało. Co jakiś czas widać na jakieś 100m. Wiatr wieje w ryj, a gogli oczywiście nie na spacer nie zabrałem. W takich warunkach już tak fajnie się nie idzie. Ze spuszczoną głową ca jakiś czas spoglądam przed siebie upewniając się, że idziemy w dobrym kierunku. Ramzesowi niesprzyjająca aura nie przeszkadza. Temperatura nadal spada - robi się na prawdę rześko. Docieramy na Szyndzielnię. Czuję jak mój softshell jest cały sztywny do tego stopnia, że nie mogę zdjąć kaptura. Ściągam foki i zmieniam rękawiczki na łapawice. No teraz to z górki! Kiepsko zjeżdża się bez gogli w taką pogodę zwłaszcza po zmroku. Podczas zjazdu czuję jak zamarza mi ryj, a rzęsy i broda pokrywają lodem. Nigdy więcej bez gogli - nawet na spacer! Do samochodu docieramy o 16:30. Cele osiągnięte: sprzęt sprawdzony, rozruch był, sezon narciarski rozpoczęty - było rześko!
