Kiedy w piątek 25 września 2009 r. po południu zadzwonił do mnie Tomek byłem przekonany, że chodzi o góry. Nie myliłem się. Byłem właśnie w trakcie płacenia ubezpieczenia za samochód. Ta pozornie dość zwyczajna czynność miała jak się okaże później spore znaczenie. Rzadko się to zdarzało, ale akurat tym razem nasze plany są zbieżne, z jednym tylko zastrzeżeniem. Ja z żoną wybierałem się do Zakopanego jeszcze w tym samym dniu, a Tomek z żoną w sobotę rano. Nie było to jednak przeszkodą w zaplanowaniu wspólnej wyprawy. W piątek wieczorem docieramy do wynajętego domku w Zakopanem. Pogoda zapowiada się doskonała, choć noc jest bardzo zimna. A plany? Ano to, co planowałem od lat czyli centralna część Orlej Perci od Koziej Przełęczy po Granaty. Zawsze miałem duży respekt do tego rejonu i kiedy już miałem się tam wybrać to działo się coś co powodowało zmianę planów. A to jakiś śmiertelny wypadek, który odbierał mi pewność siebie, a to nagłe załamanie pogody, a to brak odpowiedniego towarzystwa. Tym razem jednak wszystko się zgrało, więc nie pozostało mi nic innego jak złapać byka za rogi. Partycja postanowiła spędzić ten dzień inaczej, więc umówiłem się w Kuźnicach z Tomkiem i jego żoną Dorotą, która zawsze się zarzekała, że Orlej Perci to nawet kijem nie dotknie. No cóż, nigdy nie mów nigdy. Wstaję wcześnie rano, pakuję niezbędne rzeczy i po śniadaniu Partycja podwozi mnie do rondka z którego można już tylko na butach albo busem dotrzeć do Kuźnic. Wybieram to pierwsze. Warto się trochę rozgrzać w płaskim jeszcze terenie. W Kuźnicach spotykam Dorotę i Tomka i ruszamy przez Boczań do Murowańca. Jest zimno, ale widać, że dzień będzie piękny. Tu i ówdzie pojawiają się rdzawe jesienne kolory, które tylko dodają Tatrom uroku.


Krótki przystanek w Murowańcu i idziemy dalej. To końcówka września, więc trzeba umiejętnie rozłożyć siły. Sześć dni wcześniej wracałem częściowo po zmroku z Rysów. Miałem nadzieję tego uniknąć (płonną jak się potem okazało). Spod Czarnego Stawu podziwiamy Kościelec.




Powyżej Czarnego Stawu ludzi naprawdę sporo. Każdy chce wykorzystać tą wspaniałą wrześniową pogodę. Zapowiadało to jednak niestety korki na Orlej.
Dochodzimy do Zmarzłego Stawu i wkrótce odbijamy na żółty szlak prowadzący na cieszącą się złą sławą Kozią Przełęcz.

Widok na Kościelce wciąż nam towarzyszy.

Żółty szlak na Kozią od strony Hali Gąsienicowej jest pozornie dość łatwy. No właśnie pozornie... Składa się on z kilku progów skalnych, na które się wdrapujemy po wielkich, gładkich płytach. Jak jest sucho to idzie się bez problemu, ale przy oblodzeniach teren ten szybko może się zamienić w pułapkę bez wyjścia. My na szczęście na żadne ekstrema nie trafiliśmy, ale na szlaku zalegała jednak pewna ilość mokrego topniejącego śniegu co podnosiło temperaturę naszych zmagań.

Dorota przeżywa chwile zwątpienia, związane z pewnymi brakami kondycyjnymi, ale gorąco ją zachęcamy do kontynuowania wycieczki.

Narzeka, ale idzie dalej. Teren staje się coraz trudniejszy. Ostatnie kilkadziesiąt metrów przed przełęczą cały czas towarzyszą nam łańcuchy.

Wreszcie stajemy w tym zapomnianym przez Boga miejscu. I o co tyle hałasu ? To jest ta osławiona Kozia Przełęcz ? Wilgotna wąska, zacieniona szczelina w której 2 osoby z większymi plecakami mają problem aby się minąć.

Najlepsze jednak przed nami. Po prawej widać osławioną drabinkę sprowadzającą z Zamarłej Turni.

My uderzamy jednak w lewo. Zresztą nie mamy innego wyjścia, bo jak wiadomo ten odcinek szlaku jest jednokierunkowy. Spora ilość ludzi wokół nie wróży niczego dobrego. Wchodzę na poziomy gzyms tuż za Kozią a pod stopami zionie otchłań Pustej Dolinki. Tak na oko to z 200 metrów w dół. Kolejni turyści za mną (w tym Dorota i Tomek) skutecznie odcinają drogę ewentualnego odwrotu. Szanse na przeżycie w przypadku draki żadne. W takich chwilach myślę sobie, że być może już nigdy nie poznam odpowiedzi na nurtujące ludzkość pytania typu co znajduje się w kiełbasie zwyczajnej, czy kto jest ojcem dziecka Anety K.
Co najgorsze to zator przede mną powoduje, że na owym gzymsie muszę spędzić całkiem długie chwile. Nie powiem żebym czuł się z tym dobrze, ale wyjścia nie mam. Wreszcie coś się ruszyło. Trzeba tu naprawdę bardzo uważać. Część kroków stawia się po omacku co potęguje emocje. Nie wiem jak mijali się tu ludzie jak szlak był dwukierunkowy. W każdym razie wprowadzenie jednego kierunku to zdecydowanie dobra decyzja. Powoli z wyczuciem stawiam kolejne kroki, trzymając się mocno łańcucha.

Wreszcie dochodzimy do miejsca gdzie żółty szlak odbija w dól do Pustej Dolinki a czerwony skręca w górę i wprowadza w ściany Kozich Czub. Mimo, że Kozie Czuby jakoś źle mi się kojarzyły to Orla Perć staje się w tym rejonie (przynajmniej pozornie) bezpieczniejsza. Na drodze staje nam prawie pionowa załupa skalna, której pokonanie umożliwiają wkute w nią stalowe klamry. Nie jest to jednak szczególnie problematyczny fragment.


Powyżej można na moment usiąść i podziwiać potężnie z tej strony wyglądającą Zamarłą Turnię.

Można też ponownie zerknąć na zmagania turystów ze słynną drabinką.

Dalsza wspinaczka na Kozie Czuby jest całkiem przyjemna. Mamy świadomość, że poruszamy się w znacznej ekspozycji, ale nie jest ona już tak namacalna jak tuż za Kozią Przełęczą. Chwilę przed południem stajemy na Kozich Czubach. Tu wreszcie można spokojnie odpocząć
i nacieszyć oko widokami.



Spokój zakłóca tylko jedno. Zaraz nas czeka zejście do Koziej Przełęczy Wyżniej –jeden z najtrudniejszych fragmentów na całej Orlej Perci. Nie ukrywam, że wolałbym mieć ten odcinek już za sobą. Jak wspominałem już wcześniej ruch tego dnia na Orlej był znaczny, co sprawia, że przy wejściu do rynny sprowadzającej na KPW czeka w kolejce kilkanaście osób. Dodatkowo widok na ostatnie podejście na Kozi Wierch odbiera pewność siebie.

Mijają kolejne nerwowe minuty, a my czekamy, czekamy, czekamy. Wreszcie moja kolej. Mocno chwytam łańcuch i raz kozie śmierć.

To powiedzenie wyjątkowo tu pasuje. Staram się wyszukiwać stopą bezpieczny teren, choć pewnym w tym miejscu nie można być niczego. Jak na całej Orlej Perci poza rozumem i nogami ważne (a może nawet najważniejsze) są tutaj ręce. Tu naprawdę muszą one mocno pracować. Czasem wręcz to tylko one i odpowiednie zamontowanie łańcucha decyduje o naszym powodzeniu. Nie chciałbym tutaj schodzić przy kiepskiej pogodzie. Na szczęście my trafiliśmy idealnie. Po kilku minutach staję na siodle Koziej Przełęczy Wyżniej. Kamień z serca, choć to jeszcze nie koniec, ale skoro dotarłem tutaj to ostatnie podejście na Kozi nie powinno mnie już niczym zaskoczyć. Na przełęczy dwóch Słowaków usilnie próbuje podchodzić na Kozie Czuby “pod prąd”. Nie wróżę im powodzenia bo nasilenie ruchu w drugą stronę jest zbyt duże by się wstrzelić w jakąś przerwę. Chyba nie mogło do nich dotrzeć, że ruch na tym odcinku odbywa się tylko w jednym kierunku. Ja tymczasem od razu zaczynam podejście na Kozi Wierch. Kozie Czuby z tego rejonu wyglądają mniej więcej tak:

Mocno chwytam łańcuchy i z każdymi sekundami zyskuję kolejne metry. To podejście już nie jest specjalnie trudne, choć wzmożona uwaga jest konieczna.
W dole widzę Dorotę i Tomka.

Jeszcze kilka kroków i jestem na najwyższym punkcie Orlej Perci i na najwyższym szczycie w całości leżącym w Polsce. Nie ukrywam, że czuję satysfakcję. Dla wszelkiej maści taterników to pewnie trasa spacerowa, ale dla przeciętnych turystów do których i ja się zaliczam jest to pewne wydarzenie. Na Kozim puszcza napięcie i ku przerażeniu Doroty kilkakrotnie mimo woli odtańczam Dudek-dance. Tu wreszcie można się wyluzować i w pełni nacieszyć widokami.



Zatory na szlaku i przeciętna raczej kondycja powodują, że szanse na zejście za jasności spadają niemal do zera, mimo wszystko postanawiamy dojść do Granatów.
Za Kozim Wierchem Orla Perć znacznie się obniża w stronę D5S i nie przypomina odcinka który mieliśmy okazję przechodzić wcześniej. Idzie się spokojnie bez większych emocji. Nie znaczy to bynajmniej, że szlak jest w tym rejonie nudny bo cały czas towarzyszą nam wspaniałe widoki na większość szczytów Tatr Wysokich.

Wreszcie dochodzimy do Buczynowej Strażnicy, pierwszego wybitniejszego szczytu od opuszczenia Koziego Wierchu.

Tu Orla ostro skręca w lewo i dalej prowadzi Żlebem Kulczyńskiego.
Tu znowu potrzebne są odnóża przednie. Teren jest tu pozornie łatwy,
ale cwaniakowanie z rękami w kieszeniach może mieć przykre konsekwencje.


W dół odchodzi czarny szlak sprowadzający do Koziej Dolinki, my jednak skręcamy w prawo i kierujemy się do kominka pod Czarnym Mniszkiem.

To miejsce znam już bardzo dobrze, bo jestem tu po raz trzeci. Wiem, że ten kominek tylko tak źle wygląda. W rzeczywistości jego pokonanie nie stanowi jakichś większych problemów. Jest świetnie ubezpieczony, choć w jednym miejscu trzeba mieć bardzo długie nogi, by bez większego stresu przejść z klamry na klamrę.

Do Granatów, które prezentują się smakowicie jeszcze kawałek a czas zaczyna nas gonić.

Decydujemy się na coś, co raczej odradzamy czytelnikom, którzy będą się udawać w tamte rejony. Postanawiamy przeciąć zbocze Zadniego Granatu by dostać się bezpośrednio na zielony szlak biegnący tu z Koziej Dolinki. Przez obniżenie w grani Czarnych Ścian po raz ostatni zerkamy w kierunku Gerlacha i Rysów i ruszamy.

Odcinek wydawał się prosty i niezbyt długi, ale jak to ze skrótami bywa odbił się czkawką. Piargi okazały się wyjątkowo niestabilne, a nachylenie zbocza całkiem spore. Było trochę nerwowo, ale jakoś się udało. Otrzymaliśmy stosowną reprymendę od Doroty za nasze pomysły, ale ważne, że znowu byliśmy na szlaku cali i zdrowi. Zejście zielonym szlakiem nie nastręcza już żadnych trudności. Możemy podziwiać odcinek grani, którą dziś udało się pokonać. Wydaje się być niedostępna, więc tym większa nasza satysfakcja.

Przy Murowańcu zapadają zupełne ciemności, co przy braku latarki nie jest niczym przyjemnym. Dołączamy do jakiegoś miłego pana z czołówką. Idziemy tym razem przez Jaworzynkę. Staramy się iść uważnie i jakoś udaje się dojść w jednym kawałku do Kuźnic. Żegnam się z Dorotą i Tomkiem a sam wolnym krokiem udaję się na rondo, z którego ma mnie odebrać żona. Wysyłam smsa do Atamana, z którym byliśmy tydzień wcześniej na Chłopku i dzielę się dobrą nowiną. To był udany górsko tydzień. W ciągu ośmiu dni Przełęcz pod Chłopkiem, Rysy
i honorny odcinek Orlej Perci.
Reasumując ten odcinek Orlej Perci jest trudny, ale do przejścia. Zdecydowanie dwa najtrudniejsze fragmenty to trawersy po stronie Pustej Dolinki tuż za Kozią Przełęczą oraz zejście z Kozich Czub do Koziej Przełęczy Wyżniej.
Może kilka rad dla tych, co wybierają się na Orlą po raz pierwszy.
Po pierwsze pogoda. Nie warto kusić losu i wybierać się tam w trudnych warunkach atmosferycznych. Oczywiście czasem może nas zaskoczyć burza, ale widząc kiepską pogodę od rana nie warto ryzykować. Po drugie stopniowanie trudności. Wybierając się na Orlą powinniśmy już mieć na koncie trochę trudniejszych szlaków (Świnica, Zawrat, Rysy). Kolejna sprawa to warto się na ten szlak wybrać z kimś doświadczonym, kto już tam wcześniej był. Taka osoba zawsze coś podpowie i pomoże w trudnej sytuacji. Warto też się porządnie wyspać a nie uderzać na OP prosto z pociągu czy autobusu po nieprzespanej nocy. Zmęczenie i brak koncentracji może być brzemienne w skutkach. Naturalnie dla stałych bywalców naszego forum są to oczywiste oczywistości, ale pewnie zdarzy się też, że tą relację będzie czytał ktoś świeży i będzie oczekiwał pewnych wskazówek.
Po sobotnich wrażeniach w niedzielę planujemy z Partycją coś sielankowego. Zostawiamy samochód nieopodal wejścia do Doliny Kościeliskiej (mamy takie obczajone miejsce) i udajemy się w stronę schroniska Ornak. Nasz cel to mały ale bardzo urokliwy Smreczyński Staw.






Nieprzypadkowo moją relację rozpocząłem od ubezpieczenia samochodu. Otóż w drodze powrotnej, jakieś 7 km od domu zatrzymała nas policja. Niby to tylko rutynowa kontrola, ale bez ważnego OC, koszty wyjazdu znacząco by wzrosły. A tak to nic nie było nam w stanie popsuć humoru, no chyba, że bliskość poniedziałku, ale czyż nie po to m.in. jeździ się w góry by nabrać siły na kolejny tydzień pracy ?