Sobota rano. Chyba to sobota, ale czy rano? - nie wiem, nie wiem ile spałem, ile wychlałem..., nic qrva nie wiem, wiem tylko tyle, że trzeba tyłek ruszyć bo inaczej myślę sobie: zginęęęę tu, zginęęęęę.
Górska brać się ruszyła - idziemy do salonu jadalnego. Śniadanie, piwo, komentowanie tego, co za oknem. A tam biały z Nas się śmieje. Pada na lewo, pada na prawo, w prawym oknie, w lewym oknie... Sypie poziomo i pionowo, ukośnie i zygzakiem, od dołu, od góry i od dupy strony.
Cóż, poczekamy. Ktoś prorokuje, że za jakiś czas się przejaśni i pójdziemy. No to gdzie? Padają ambitne plany:
- Na Starego Robota
Ktoś inny proponuje Starego Robota. Ja dorzucam trzy grosze, że może jednak na Starego Robota... No to decyzja zapadła - Stary Robot.
Co chwila w stronę wchodzących postaci do schronu rzucamy zwyczajowe powitanie: Pijący?
Za wiele odzewów nie było... - to nie byli prawdziwi turyści.
Jjemy, pijemy - pijemy, jjemy... Od czasu do czasu ktoś pójdzie nakarmić skorupiaka...
Nagle jest - żyleta się zrobiła, a więc ruszamy. Sophia wybiera lody w Mylnej, rozstajemy się przed schronem ze zwyczajowymi życzeniami, widoków, kondycji, udanej wycieczki, wspaniałych lodów (to dla Sophii) i inne tam ojtam ojtam.
Wchodzimy na szlak. Oczywiście matragona i KWAQ po krótkiej chwili znikają mi na trasie, ja zaś odstawiam CzarnąMychę, której przy schronie "obraczyć się" (czytać - założyć raki) pomaga Endrju.
Kaśka i Bartek jednak są dobrymi ludźmi, ktokolwiek by jeszcze tego nie wiedział. Czekali na mnie na pierwszym odcinku leśnym prowadzącym pod górkę. Niedługo czekali, niedługo... Jak tylko doszedłem i dostarczyłem dane na temat Izy i Andrzeja ruszyli znowu. Dobrze mi tak, myślę sobie - trzeba było spać grzecznie w piątek w łóżeczku, a nie na stole i korytarzu, blokując innym dostęp do michy, a potem do pokoju.
Tak to w piątek wyglądało:
Dobra, dość lansu - wracajmy do relacji:
Idziemy w kolejności takiej; matragona, KWAQ, odstęp, odstęp, odstęp, rogerus72, odstęp do którejś tam potęgi, CzarnaMycha i Endrju. Od czasu do czasu doganiam prowadzącą dwójkę, ale tylko dlatego, że znów na mnie czekają. Spotykamy po drodze jakieś wracające postacie, wszyscy już wiedzą, że na Starego Robota leziemy - hehe. Ruszamy dalej. Postanawiam coś sfotografować - jak się okazało, to coś, to była grupka 5-cio osobowa idąca po jakimś masakrycznym terenie:
Idę dalej, foty strzelam, bo i tak tej dwójki nie dogonię. Do Iwaniackiej coraz bliżej:
No i stało się - dogoniła mnie CzarnaMycha wraz z Endrju. Endrju wydarł do przodu, ja za nim, a za mną Iza. Bosze, jak mnie głowa napier...la. Nikt nie wziął wody, prowiantu, tylko jakieś słodkości, o czym przekonaliśmy się na przełęczy. Żeby się nie odwodnić robię kulki śniegowe - mówię Wam (albo raczej piszę) - PYCHOTA!.
Docieramy na Iwaniacką. Chwila odpoczynku wykorzystana na focenie:
Kominiarski Wierch by KWAQ:
a teraz z mojego aparatu:
Endrju tuz przed szlakowskazem:
i jeszcze kilka:
oraz zdjęcie typu "ojtam, ojtam":
Ruszamy na Ornak, który po uprzedniej naradzie będzie dzisiaj naszym celem - Starego Robota zostawimy na następny raz.
Na szczęście wytrzeźwiałem, więc idzie mi się o niebo lepiej. Pierwsza goni matragona:
Patrzę w dół - tam gdzieś jest schron, ale nie jesteśmy tu dla przyjemności - idziemy dalej.
Mająca problemy techniczne z rakiem CzarnaMycha na wieść o niewątpliwie niechybnej konieczności używania tychże podejmuje decyzję o powrocie. Mądre dziewczę, nie wiem, jak by sobie dała radę w jednym raku...?
Iza na parę chwil przed podjęciem słusznej decyzji:
Idziemy zgodnie z zaleceniami Kasi w odstępach co 10m. Po kilkunastu minutach pada zaskakujące: Stop! Wkładać raki chłopaki - głos dobiegający z góry nie podlega dyskusji. Zakładamy stanowiska montażowe w śniegu, rękawice z dłoni i "raczymy się" zgodnie ze stanowczym poleceniem. Byle szybko, bo ciągnie wiater z góry znacząco obniżając temperaturę.
Tuż przed wyruszeniem w odstępach zdążyłem jeszcze im fotkę strzelić:
Biały jest miejscami twardy, miejscami miękki, albo się idzie wierzchem, zapadając się nieznacznie, albo idzie się zapadając po jaj.., przepraszam - kobieta też szła - zapadając się aż po krocze. Ja się zapadałem mniej, a to ze względu na moje dłuuuugie nogi - patrz poniższe foto ze stanowiska do spania nr 5 założonego przed pokojem nr 3

:
Pomagając sobie czekanem, rąbiąc po lodzie na przednich zębach (raków oczywiście, a nie swoich), mozolnie pniemy się w górę. Czekan niekiedy wchodzi cały, aż po dłoń, nogi również. Ale o dziwo - nie słychać jęków, narzekań, lamentu... Tylko okrzyki w rodzaju: "Dawaj Roger", "Dawaj Endrju"...
I wreszcie Ornak!
Widoki jakieś mieliśmy:
Focimy. Dla lansu? Na pamiątkę? A co to za różnica - dmucha tak, że chwila z gołymi dłońmi daje się nieźle we znaki. W promieniach słońca widać niesione z wiatrem kawałeczki lodu. Ot, takie małe, miłe igiełki, hihi.
Kilka zdjęć, co by nam - Ornakowym łojantom - nikt nie powiedział, że Nas tam wogóle nie było.
Widok na Zachodnie:
Widok na Kasiunię, Zachodnie i w dole Chochołowską:
Kilka innych ujęć:
Te, które robił KWAQ na pewno poznacie:
Tutaj Nasza cała ekipa Ornakowych Łojantów:
od lewej: KWAQ, matragona, rogerus72 (autor niniejszej relacji) oraz Endrju:
Pochodziliśmy jeszcze trochę po Ornaku ciesząc się tym osiągnięciem, podziwiając widoki i ojtam, ojtam. Padło hasło - wracamy.
Po wysłuchaniu instruktażu od Kaśki na temat zachowania się w sytuacji niechcianej w zimie w górach ruszamy. Tym razem w odstępach 20m. Kaśka idzie przodem, za nią Bartek, potem ja i na końcu Andrzej.
Mamy jeszcze chwile na fotki:
Korzystając z okazji, że KWAQ focił udało mi się go wyprzedzić. I zrobić mu fotę tuż przed dupozjazdem (oczywiście jego, nie moim, hehe):
Następnie on zrobił fotki dupozjazdu Endrju:
Tak umilając sobie czas schodziliśmy na Przełęcz Iwaniacką i do schronu. Niestety, moje przeczucia co do lewego buta potwierdziły się na dole - sznurówka z haczyka mi się ześlizgnęła i górna część buta nie trzymała mi wogóle łydki. Odbiło się to na mojej późnoniedzielnej i całoponiedziałkowej kondycji.
Ale to tak na marginesie.
Po drodze do schronu posiłkowałem się wafelkami lodowymi wycinanymi z pokrywy śnieżnej, gdyż po czekoladzie na Ornaku miałem jakiegoś takiego toffiastego posmaka w ustach. Poczęstowałem też chłopaków, a i Kasię bym poczęstował, gdyby nie to, że zniknęła za zakrętem. Tak więc szliśmy sobie - święta trójca - w miarę równym tempem, w grupie. Do momentu, gdy usłyszałem szum pomykającej wody pod lodem. Czekan w dłoń, wykuty otwór i kilkanaście zbawiennych siorbnięć. Dalej jakoś dojdę. Chłopaki to swoje chłopaki - poczekali na mnie i już razem dotarliśmy do schronu.
Wnioski z wyprawy?
1. Po górach zimą da się chodzić powyżej schronisk, byle z głową, w kilka osób i najlepiej z kimś bardziej doświadczonym
tu ukłon w stronę kilku osób:
2. Mimo tak krótkiej wycieczki picie w termosie trza ze sobą mieć.
3. Jadło koniecznie i trzeba pamiętać o noszeniu tel. kom. w ciepłym miejscu (nie, nie w dvpie

)
Na koniec chciałbym uczestnikom tej wycieczki podziękować za całokształt, cenne rady, jakie otrzymałem i za samą ich obecność.
A Wam wszystkim, którzy to będziecie czytać dziękuje za uwagę. I cierpliwość.
