Będę się streszczać bo poniżej walnęłam ponad 40 zdjęć

Kto przebrnie, ma u mnie piwo przy okazji
No więc wakacje w Szkocji potrafią być naprawdę bardzo fajne!
Najpierw po raz pierwszy pojechaliśmy na wyspę Skye, w Cuilliny. Plan zakładał wejście na tego po lewej (Sgurr nan Gillean) zachodnią granią i zejście drogą popularną.
A to jest jego trzecia grań, Pinnacle Ridge.
Ale my wchodziliśmy łatwiej:
Kominkiem nad panem w czerwonym polarku wbiliśmy się na grań, a tam był kawałek którego się bałam, bo obustronna lufa jest tam mega (taki Lodowy Koń tylko jeszcze węższy).
Ale nasza dzielna ekipa była przygotowana, i obyło się bez pisków i płaczów!

Jak widać owca wzięta na postronek to owca szczęśliwa:
A nawet wręcz - przylansowana:
Dalej już było łatwo i całkiem tatrzańsko.
Poniżej zejście "turystyczne". Sgurr nan Gillean to pierwsza poznana przez nas góra w Szkocji na którą nie ma ścieżkowego wejścia

Czyli jednak jest to możliwe!
Potem popsuła nam się pogoda więc dalszą eksplorację Skye odłożyliśmy na później. Najpierw pyknęliśmy dwa munrosy w Torridon (masyw Beinn Alligin):
Góry na wybrzeżu sąsiadującym ze Skye, a zupełnie inny klimat - ale też fajny
Potem śmignęliśmy na daleką północ, żeby ogarnąć m.in. tego wariata:
I pomieszkaliśmy sobie przez parę dni na campingu koło Wysp Lata:
Północ jest fajna, z pięknym wybrzeżem, wyluzowanymi owcami i gdzieniegdzie zupełnie nieszkockimi plażami.
Na wariata (Stac Pollaidh) poszliśmy, ale pogoda nie pozwoliła oddać jego uroków:
Na Suilvenie było trochę lepiej.
Na północy było świetnie, ale ciągnęło nas z powrotem w Cuilliny. Wróciliśmy na Skye i zaczęliśmy czekać na ładną pogodę, na początek planując tego w środku (najwyższy w paśmie i świetny punkt widokowy, Sgurr Alasdair):
W tym oczekiwaniu wpadliśmy też na Quiraing, zajebisty park skalny w paśmie Trotternish Hills.
Ta formacja nazywa się the Table:
Ta - the Needle, ale Igły lepiej nie łoić, podobno skała jest paskudna:
A ta to the Prison, poscramblingowaliśmy tam:
W końcu wypogodziło się i mogliśmy pójść w Cuilliny!
Naprawdę bardzo przypominają małe Tatry. Najwyższy na którego szliśmy ma AFAIR 964m npm ale morze jest tuż obok.
Ten kominek na zdjęciach w przewodniku wyglądał mrocznie, na żywo prezentował się jakby trochę inaczej:
Faktycznie bliższe oględziny ujawniły, że musiał tam się w międzyczasie osunąć blok skalny, co dodało stopni i ułatwiło sprawę. To se Mazio podźwigał linę na próżno
Z King's Chimney mogłoby nie pójść tak łatwo
Trawers głównej grani Cuillinow to nasz przyszły cel (i motywacja dla mnie, żeby w końcu nauczyć się zjeżdżać

).
Schodziliśmy masakratorem który przypomniał mi Lodową Przełęcz w jej dawnej chwale.
Do Terinki to tędy?
A pana w białych spodniach obserwowaliśmy dobrą godzinę, wyglądał jakby naprawdę chciał się zabić. Spotkaliśmy go potem na campingu. Mazio chyba ma nowego idola
Urlop w sumie nam się jeszcze nie skończył, może w weekend coś się jeszcze ogarnie - ale już teraz stwierdzam ze był wyjątkowo udany!
