Bacowanie to mój ulubiony typ wyjazdu w góry. Ukochana twierdzi, że to dlatego, że nie muszę się myć. Ale wg mnie chodzi o coś znacznie więcej.
Szczegółowo analizując różne prognozy pogody wybraliśmy środek tygodnia (środa, czwartek). Miało być bezdeszczowo, nie upalnie, słonecznie. Potwierdził to ostatecznie Kret w wieczornych wiadomościach. Więc jedziemy do Mszany Dolnej i wychodząc na Lubogoszcz zielonym widzimy coś takiego:
Uspokajam Ukochaną, że to tylko zagubiona chmurka, zaraz ja przewieje i będzie plaża. Rzeczywistość okazała się taka, że pogoda zmieniała się co pół godziny... a to czarne chmury, a to niebieskie niebo, czasem spadło parę kropel, ale nie aż tak, żeby wyciągać kurtkę. Problem pojawił się gdzie indziej. Chyba się starzeję, bo myślałem, że nie wyniosę plecaka na Lubogoszcz. Byłem co prawda wyjątkowo dobrze zaopatrzony w różne atrakcje na bacowanie, ale kiedyś, pamiętam nosiło się cięższy plecak, na wyższe górki.
Ostatecznie udało się wyjść. Na poniższym zdjęciu widać, że Ukochana oszukiwała przy pakowaniu i podzieliła rzeczy nierówno:
Z Lubogoszczy zeszliśmy bez szlaku w kierunku północnym. Dalej poszliśmy znów bez szalku do góry wprost na Wierzbanowską Górę. Dotarliśmy do naszej ulubionej bacówki dość wcześnie. Pogoda się ustabilizowała z tendencją do poprawy. Rozpoczęliśmy bacowanie:
Najpierw piekliśmy kiełbaski, popijając piwkiem. Potem były ziemniaki. Te trzy dorodne sztuki ważą w sumie ponad kilogram. Udało mi się je upiec po mistrzowsku. Popijaliśmy je spontanicznym wynalazkiem - piwkiem z malinówką (malinówka to taka wódka 40%), smakowało jak piwo z sokiem malinowym z wyczuwalnym stężeniem procentów. Potem było siedzenie przy dogasającym ognisku przy blasku księżyca i akompaniamencie świerszczy... czyli właśnie to co jest istotą bacowania.
Drugiego dnia plecak lżejszy o ładnych parę kilo już mi nie ciążył. Pogoda przepiękna. Poszliśmy czerwonym szlakiem do Kasiny. A widki były takie:
Podejście pod Śnieżnicę niebieskim wzdłuż trasy narciarskiej i Wierzbanowska Góra w tle:
Na przełęczy Gruszowiec obiad w barze. Polecam gulasz z serc. A potem strasznie strome podejście pod Ćwilin. Znalazłem wielkiego ..., zjedliśmy go uduszoego na maśle w śmietanie zaraz po powrocie do domu.
Z Ćwilina schodziliśmy żółtym do Mszany. Bardzo lubię ten szlak, jest mocno widokowy:
Lubię też stogi zboża. W tle Ćwilin.
Widok na Luboń Wielki.
I zejście do Mszany wśród malowniczych łąk.
Fajne było bacowanie... szkoda, że Ukochana tylko raz do roku daje się na takie coś namówić
