To wycinek z mojej relacji z noclegu pod Brestową:
Cytuj:
Nie wiem która była godzina, udało nam się usnąć ale jeszcze nie było totalnie ciemno kiedy się obudziliśmy. Właściwie to momentami było bardzo jasno, deszczyk zmienił się w ulewę, uderzenia wiatru podnosiły bok namiotu, wyrwało trzy śledzie, a nad naszymi głowami zaczęła się burza. Dawno się już tak nie bałem, wszystko się rusza, wali po ściankach namiotu, grzmoty rozchodzą się we wspaniałym 3D surround przez 20 sekund. Jest kiepsko, ustalamy, że jak będzie bardzo źle to ubieramy się, zostawiamy plecaki i biegniemy na dół okopywać się.
Nie wiem ile trwała burza ale w końcu przeszła, już tylko wieje i leje, sprawdzam czy namiot wytrzyma ale wygląda nieźle.
Nie zdążyliśmy usnąć, zaczęła się druga jeszcze gorsza burza. Teraz już jestem pewny, że jeszcze nigdy się tak nie bałem, nie wiem czy telepie się z zimna czy ze strachu, nie ma sensu liczyć sekund między błyskiem, a grzmotem bo wszystkie mieściły się w pięciu sekundach, a jak na dwa miałem gęsią skórkę na rękach to wiedziałem, że jak przeżyjemy to nie wychodzę drugi raz w góry jak będą przelotne burze. Ta jakoś krąży nad nami raz się oddala, raz przybliża ale cały czas jesteśmy w jej zasięgu. Tropik przykleił się do namiotu i zaczął przeciekać, przerzucamy aparaty koło głowy i staramy się przeczekać i uspokoić… W końcu przeszła, można usnąć. Cisza totalna, przestało padać, wiać, zrobiło się błogo… nie umarliśmy więc Bóg się chyba zlitował nad nami. Po dosłownie pięciu minutach powtórka z rozrywki! Teraz jest nam już wszystko jedno, jak walnie w nas to przynajmniej spokój będzie. Nie wiem kiedy burza się skończyła ale chyba jakoś przed szóstą rano. O siódmej zadzwonił budzik ale po takiej nocy dajemy sobie jeszcze godzinkę na dospanie. Cały czas jest mżawka, a na zewnątrz mleko i ledwo widać gdzie mamy iść.
Cytuj:
No dobra, jesteśmy tak blisko to wejdźmy na ten Gul’aty Kopec. Wchodzimy, zaczyna pizgać mocniejszy wiatr, więc pijemy resztę herbaty i decydujemy się schodzić dalej na dół, a nie wracać do miejsca z którego przyszliśmy. To był błąd. Obniżamy się powoli, musimy pokonywać jakieś skały, co chwilę zmieniać trasę bo dalej nie puszcza. Słońce zaraz zajdzie, a my jeszcze na ścianie Kopy. Jesteśmy już kilka metrów nad wypłaszczeniem, ale droga się kończy i mamy urwisko. Załamka, trzeba wracać na górę i szukać innej drogi, idę przodem i sprawdzam po kolei wszystkie mniejsze żlebiki między skałami ale żadnym nie da się zejść na dół. Ewa mówi, że już nie ma siły, nie ma wyjścia, musimy podejść na samą górę bo nie zejdziemy stąd… słońce zaszło, a razem z nim opadliśmy sił. Chwila na złapanie oddechu, robi się zimno, mobilizujemy się i idziemy z powrotem pod górę, znowu ciężka droga połączona ze wspinaczką, noga mi się gdzieś osunęła z kamienia i wbiłem sobie raka w łydkę. Nie ważne, trzeba iść. Dochodzimy do trochę lepszego miejsca, do wierzchołka jeszcze kawałek, ale jest już ciemno, przez okoliczne szczyty nie dociera tutaj nawet światło z księżyca. Totalnie wyczerpani trawersujemy zachodnią ścianę Suchej Kopy Wielickiej, obeszliśmy prawie całą ścianę zanim udało nam się znaleźć żleb który prowadzi na szlak. Zejście na dół strome, posuwamy się bardzo powoli, im bliżej końca tym bardziej zmęczeni, ale też zdeterminowani, dodajemy sobie otuchy nawzajem i modlimy się żeby nie okazało się po raz kolejny, że przed szlakiem jest jakaś kilku metrowa skała która nas nie puści. Ostatnie kilkadziesiąt metrów pokonywaliśmy trzymając czekan oburącz, a nogi nam chodziły jak galareta. W końcu się udało, jesteśmy na dole! Góra nas puściła, jeszcze tylko jakieś 3 godziny w dół do samochodu z kilkoma prostymi zejściami ale to już pikuś. Nogi mamy jak z waty ale wiemy, że jesteśmy na szlaku i dojdziemy do samochodu, skupiamy się jedynie na tym żeby nie zgubić śladów w ciemnościach. Wiatr dosyć mocno nawiewa śnieg więc widzimy tylko mniejsze wgłębienia które odbijają światła czołówek pod odpowiednim kątem.
Słowa i tak nie oddadzą tego co wtedy czułem

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.
http://summitate.wordpress.com/