Może nie będzie to relacja na miarę tego forum, wszak szlak to prosty i mało spektakularny, ale mam nadzieję, że nawet takie sprawozdanie średnio wprawionego górołaza ma tu jednak prawo bytu
25 listopada 2011
Po dwóch dniach lekkich spacerków (na Sarnią Skałę, nad Morskie Oko i Czarny Staw) nadszedł w końcu czas na trochę dłuższą trasę. Wypad planowany był ostrożnie ze względu na to, że był to mój pierwszy wyjazd w Tatry w okresie jesienno-zimowym i nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się na szlakach.
W planach było przejście z Kuźnic na Kalatówki i dalej na Halę Kondratową, a stamtąd podejście na Kopę Kondracką na tyle, na ile będzie to możliwe bez sprzętu. Warunki okazały się bardzo łaskawe, więc ok. godziny 11 wyruszyłyśmy niebieskim szlakiem z Hali Kondratowej na Przełęcz Kondracką.
W wielu miejscach kamienie pokryte były cienką warstwą srebrzystego szronu, na którym moje buty ślizgały się bez litości, za to najzwyklejsze kozaki mojej towarzyszki radziły sobie całkiem nieźle. Podejście pod przełęcz, zważywszy na absolutny brak kondycji, dość mocno nas wymęczyło i z zazdrosnym podziwem spoglądałyśmy na parę, która minęła nas po drodze i tylko co jakiś czas wyłaniała się zza zakrętów na coraz wyższych odcinkach drogi
Po 1,5h dotarłyśmy na przełęcz, gdzie zrobiłyśmy krótką przerwę na zdjęcia i ciepłą herbatę z termosu.
Szlak na Kopę Kondracką, mimo że nieco łagodniejszy, również dał nam się we znaki. Specyfika Czerwonych Wierchów polegająca na łudzącej obietnicy zdobycia szczytu po wejściu na najbliższe widoczne wzniesienie, potwierdziła się także w drodze na Kopę
Większość drogi przebyłyśmy po trawie, ze względu na niewielkie ilości zmarzniętego śniegu zalegające na szlaku. Marsz i wznoszące się ponad masywami gór słońce, rozgrzewały nas na tyle, że nie odczuwałyśmy panującego wokół mrozu. Kopa przywitała nas dość silnym wiatrem, ale i pięknymi widokami. Widoczność okazała się fantastyczna, ostre wierzchołki Tatr, gdzieniegdzie pobielone śniegiem, odcinały się na tle pogodnego, błękitnego nieba. Gdzieś w oddali, pomiędzy szczytami, majaczyło białe "morze chmur". Po raz kolejny zrobiłyśmy przerwę na herbatkę i zdjęcia, po czym zaczęłyśmy się zbierać do drogi powrotnej.
Planowałyśmy wrócić drugą stroną, schodząc do Przełęczy pod Kopą Kondracką i dalej do Hali Kondratowej. Patrząc na drogowskaz i mając na uwadze nasze zmęczenie w drodze na szczyt, rzuciłam półżartem do mojej towarzyszki: "
a może chcesz iść na Kasprowy?", po czym ogarnęło mnie jakieś dziwne poczucie winy i żalu, że nie odwiedzę w tym roku jednego z moich ulubionych szczytów. Spoglądając w stronę widniejącej w oddali stacji meteorologicznej już czułam, że skały uśmiechają się zawadiacko i wzywają do dalszego spacerku po grani
Z szybkiej kalkulacji wynikało, że zarówno do Kuźnic, jak i na Kasprowy mamy jakieś 2h drogi, więc spontanicznie wyrzuciłam z siebie niecenzuralne "
p***dolić, idziemy na Kasprowy" i tak postanowiłyśmy zdobyć jeszcze ten jeden szczyt, a potem zjechać kolejką (chociaż nieco godziło to w moje ambicje, jednak nigdy wcześniej nie korzystałam z usług PKL, więc uznałam to za dodatkową atrakcję).
Szlak okazał się niemal całkiem suchy i tylko w miejscach, w których skały rzucały nieco cienia na drogę, leżały płaty twardego, zmarzniętego śniegu, przez które przechodziłyśmy po wydeptanych wcześniej śladach.
Piękne widoki, przyjemna i atrakcyjna trasa utwierdziły nas w przekonaniu, że podjęłyśmy słuszną decyzję.
Niedaleko Goryczkowej ponownie minęła nas sympatyczna para, którą spotkałyśmy wcześniej. Jak się okazało, zdążyli zdobyć po drodze jeszcze Giewont i po raz kolejny nas przeganiali

Po przewidywanych 2 godzinach dotarłyśmy na Kasprowy, gdzie spotkałyśmy ich po raz trzeci i tym razem dostałyśmy nawet bilet na zjazd kolejką, więc drugi kupiłyśmy na pół
O 15.45 opuszczałyśmy Kasprowy, rzucając zza szyb wagonika ostatnie tęskne spojrzenia na górskie krajobrazy.