Piątkowy wieczór… Pakując się na jutrzejszy wyjazd w Tatry Zachodnie, który ma być lekkim i przyjemnym spacerkiem po znakowanych szlakach, dostaję maila od Łukasza z propozycją niedzielnego wypadu w Tatry Wysokie. Bez namysłu się zgadzam i w ten sposób znowu szykuje mi się tatrzański weekend, z czego oczywiście jestem bardzo zadowolony.
W niedzielny ranek pakujemy się do auta i ruszamy w stronę Starego Smokovca. Tatry witają nas piękną, słoneczną pogodą i mimo tego, iż nie czuję się najlepiej (tzw. początki choroby) jestem bardzo zadowolony, że tu jestem.
Po podzieleniu szpeju zaczynamy marsz do Chaty Zamkowskiego. Początki jak zwykle są nudne, zwłaszcza droga na Hrebienok, która jest nadzwyczaj mało ciekawa (ostatnim razem pokonałem tę trasę w dostawczaku pełnym świeżutkich bułeczek, bo uprzejmy kierowca jadący z dostawą o 4-tej rano zaproponował podwózkę, ale tym razem nie mieliśmy tyle szczęścia). Nie mamy jednak co narzekać, bo to jeden z ładniejszych jesiennych dni w tym roku i w takich okolicznościach przyrody miło się przespacerować nawet niezbyt interesującą trasą.
W Schroniska Zamkowskiego jemy małe śniadanko i wpisujemy się do księgi wyjść. W planie mieliśmy Grań Kościołów, ale z uwagi na fakt, że jest dość późno, a zmrok wcześnie zapada stwierdzamy, że Mały Kościół to maksimum jakie dziś zrobimy. Dzisiejszy wypad należy do tzw. bezciśnieniowych, więc zgodnie stwierdzamy, iż dojdziemy tam gdzie dojdziemy, a jedyne postanowienie jakiego będziemy się trzymać to takie, by przed zmrokiem wrócić do znakowanego szlaku.
Ze schroniska początkowo idziemy zielonym szlakiem, aż do opuszczenia granicy lasu. Gdy po naszej lewej stronie ukazuje się Grań Kościołów zaczynamy rozglądać się za miejscem, w którym kosodrzewina jest rzadsza i w miarę wygodnie można zejść ze szlaku.
Po opuszczeniu szlaku bez problemów pokonujemy Malý Studený potok i w tym miejscu zaczynają się przysłowiowe schody – kosodrzewina blokująca dostęp do żlebu, którym mamy zamiar podchodzić jest tak gęsta, że nie bardzo wiemy gdzie tu się „wbić”. Co prawda według przewodnika miała gdzieś tu być jakaś przecinka, ale przewodnik jest z 1973 roku, więc…
Zaczynamy przedzierać się przez kosówkę. Pierwsza próba należy do Łukasza, który wypatrzył „drogę”, która zapowiadała się nieźle, jednak po pokonaniu kilkunastu metrów zrobiło się tak gęsto, że chcąc dalej tędy brnąć to nie wiem czy przed zmierzchem doszlibyśmy to początku wspomnianego wcześniej żlebu zbiegającego z Rywocińskiej Przełęczy. Robimy odwrót w poszukiwaniu innej drogi, śmiejąc się, że zamiast czekanów, które i tak zostały w aucie lepiej byłoby zabrać maczety. Na szczęście druga próba okazuje się strzałem w dziesiątkę – kilka metrów dalej zauważam duże głazy, po których udaje nam się przedostać przez zaporę z kosówki. Przejście tą drogą również nie należy do wielkich przyjemności, ponieważ głazy są mocno oblodzone i trzeba bardzo uważać na każdy krok, ale lepsze to niż błądzenie w kosodrzewinie. W ten sposób dostajemy się do żlebu i zaczynamy podejście. Początkowo wprost do góry po kruchych kamieniach obok północnej ściany Wielkiej Rywocińskiej Turni, a następnie trawiastą ścieżką biegnącą niewielkimi zakosami wychodzimy na Rywocińską Przełęcz (1830 m n.p.m.). Miejsce jest bardzo urokliwe robimy więc krótką przerwę przyglądając się potężnej ścianie Wielkiej Rywocińskiej Turni i podziwiając otaczające nas widoki. Z Rywocińskiej Przełęczy kierujemy się w górę trawiasto-skalistym, częściowo porośniętym kosówką grzbietem grani dostając się w ten sposób na Dziadowską Skałę (1925 m n.p.m.). Następnie schodzimy na Dziadowską Przełęcz (1905 m n.p.m.), która składa się z trzech siodeł rozdzielonych dwiema Dziadowskimi Kopkami. Z przełęczy, a dokładnie z jej najwyższej położonego siodła (Zadnia Dziadowska Przełęcz), po łatwej wspinaczce wychodzimy na Dziadowski Kopiniak. Przed nami pięknie prezentuje się Mały Kościół i trochę nas kusi by kontynuować drogę, ale jest już dość późno, poza tym ja się już fatalnie czuję, więc postanawiamy zostać dłuższą chwile na Dziadowskim Kopiniaku i odpocząć przed drogą powrotną. Miejsce jest świetne – roztacza się stąd piękny widok na Dolinę Małej Zimnej Wody, Dolinę Staroleśną i górujące nad tymi dolinami szczyty.
Pogoda jest piękna, miejsce fantastyczne i chciałoby się zostać dłużej na tym odludziu, ale czas nagli i chcąc uniknąć schodzenia po zmroku, co zapewne nie należałoby do przyjemności, musimy ruszać… Przy zejściu wykorzystujemy pętlę z taśmy pozostawioną przez poprzedników kilkanaście metrów poniżej wierzchołka Dziadowskiego Kopiniaka. Jej stan nie budzi zastrzeżeń, ale dla pewności dokładamy pętlę z repa i zjeżdżamy, pokonując w ten sposób dość stromy i kruchy teren. Co prawda lina kończy się około 4 m za wcześnie, ale pozostały odcinek nie stanowi większego problemu toteż sprawnie go pokonujemy. Dalszą drogę przemierzamy już po swoich śladach, szybko dochodząc do Rywocińskiej Przełęczy. Zejście żlebem do Doliny Małej Zimnej Wody z uwagi na wyjeżdżające co chwilę spod butów kamienie i miejscami śliską trawę jest nieco męczące i zdecydowanie mało przyjemne, ale pomijając dwa małe poślizgnięcia nie sprawia nam niemiłych niespodzianek. Po wyjściu ze żlebu przeprawiamy się przez kosówkę i potoczek docierając do znakowanego szlaku tuż przed zmrokiem. Można więc powiedzieć, że plan powrotu na znakowaną ścieżkę zrealizowaliśmy na styk, gdyż już po chwili robi się zupełnie ciemno i odcinek od Chaty Zamkowskiego pokonujemy już przy świetle czołówek. Tradycji stało się więc zadość…
Więcej zdjęć na stronie:
http://mountainadventure.weebly.com/dzi ... iniak.html