Trzeba było jakoś zamknąć ten rok 2011.
Prognozy pogody już od tygodnia były beznadziejne. Miał padać śnieg, temperatura ok. -10 i bardzo mocny wiatr 50-60 km/h.
Zanosiło się więc na kolejną męską górską przygodę
Skład:
kilerus,
rumpel i ja.
Wybraliśmy więc drogę Potoczka (III) na Czubie nad Karbem.
W drogę weszliśmy koło 9. Pierwsze 2 wyciągi prowadziłem ja.
Pierwszy z nich zajął nam sporo czasu ze względu na dosyć spore problemy z asekuracją, marznące dłonie i przesztywnioną linę. Było tam kilka miejsc III o tyle nieprzyjemnych, że w ekspozycji i prowadzących w bok, a nie do góry. Drugi wyciąg to właściwie podejście 30-40 metrów terenem 0+ (według topo II - ? może w lecie, bo to płyty) bez żadnego przelotu.
Potem zmiana i kolejny wyciąg prowadził kilerus.
Połączyliśmy dwa w jeden.
Na początku prosty trawers, a dalej trójkowe zacięcie i jedynkowa depresja pokryta trawkami:
Dziabki ładnie siadały więc ten moment był chyba najprzyjemniejszy.
Na stanie rumpel zmienia kilera na prowadzeniu:
Tutaj początkowo wybraliśmy chyba wariant łatwiejszy niż III, ale dalej była już dosyć ciekawa pionowa ściana z kosówkami.
Następny wyciąg to dramat. Zajął nam chyba ze 3 godziny.
Jak się później okazało, pojebaliśmy drogę i weszliśmy w wariant o trudnościach zdecydowanie wyższych niż III.
Chyba nigdy nie byłem tak zmęczony jak po przejściu tej drogi.
Zaczęło się IV kominem:
Potem była jeszcze V ścianka, na której pomogłem sobie trzymając się haka (tak, wiem, klasyczne A0, ale sił nie miałem już zupełnie na walkę
).
Do kolejnego stanowiska ledwo się doczołgałem. Nie miałem już sił w rękach, żeby wbijać dziabę. Dwie godziny snu w nocy i całe męczące ostatnie dwa tygodnie powodowały, że kleiły mi się oczy.
Ostatni wyciąg, czyli dojście do szlaku na Kościelec przeszliśmy na lotnej.
Było już po zmroku.
Droga zajęła nam około 7 godzin.
Potem pozostało już tylko zejście do Murowańca i na dół do Kuźnic i powrót do Krakowa.
W domu byłem po 22.
Piękna wycieczka w paskudnych warunkach. Mimo zmęczenia i przemrożonych palców warto było pojechać.